May 3, 2025
Zdjęcie: Arek Szałajko

Pochodzący z Sanoka Arek Szałajko podzielił się swoją historią. Opowiedział o wyzwaniach, z jakimi musi się mierzyć młody komik, a także o swojej pierwszej próbie literackiej, czyli o tomiku poezji, jaki wydał końcem poprzedniego roku.

Arek zgodził się porozmawiać o jego dotychczasowej karierze. Wspomina o tomiku poezji, opowiada o jego powstawaniu i uczuciach, jakie towarzyszyły mu w pisaniu. Mówi też o stand-upie, roli młodego komika i uchyla rąbka tajemnicy, jak tworzy własne żarty. Co więcej, daje do zrozumienia, że stand-up nie jest taki łatwy, jak może się wydawać i opowiada więcej o potrzebie komedii w życiu.

Arek Szałajko ukończył na Uniwersytecie Rzeszowskim polonistykę stosowaną. Będąc w Rzeszowie zainteresował się stand-upem i od czasu do czasu występował na okolicznych scenach. Przez rok działał również w grupie improwizacyjnej.

Teraz, kontynuuje swoją przygodę z komedią. Pod koniec 2024 roku wystąpił w popularnym programie „Masz minutę”, publikowanym na platformie YouTube. Format pozwala młodym komikom wystąpić przed większym tłumem i jury, składającym się z doświadczonych stand-uperów, dając im szansę na zaprezentowanie się szerszej widowni. Na tym jego zainteresowania się nie kończą. Arek kocha śpiewać. Poza tym, w styczniu 2025 roku wydał tomik poezji swojego autorstwa.

Mikołaj Król: Skończyłeś polonistykę stosowaną na UR. Jesteś poetą, śpiewasz, potrafisz naśladować znane postacie i robisz jeszcze stand-up. Dlaczego wszystko na raz?

Arek Szałajko: Jestem trochę chaotyczny. Czasem słyszę teksty typu, że jeśli ktoś robi wszystko, to niczego nie robi dobrze. Wydaje mi się, że można wyspecjalizować się w wielu tematach. Ja nie umiem się skupić na jednej rzeczy. Lubię różne aktywności i nie chcę żadnej odpuścić. Wiadomo, że nie wszystkim poświęcam taką samą uwagę, ale przynajmniej kilka chcę dosyć mocno rozwijać. Po prostu to lubię, tak chcę.

W epoce renesansu, działali tacy ludzie, jak Mikołaj Kopernik, którzy zajmowali się wieloma dziedzinami i wychodziło im to. Niedawno pomyślałem też, oglądając format „Masz Minutę”, w którym jednym z jurorów był Paweł Domagała: ten człowiek śpiewa, robi stand-up i jest aktorem i wydaje mi się, że we wszystkim jest naprawdę dobry, czyli się da.

Sam jesteś na to dowodem. No ale czy właśnie z tego twojego chaosu wyszedł tomik poezji? Co cię popchnęło do napisania go?

Arek Szałajko: Dobrze powiedziane, że to wyszło trochę z mojego chaosu. Docelowo chcę napisać powieść. I tu żeby było zabawnie, powieść science-fiction. To też pokazuje chaos, bo poezja i science fiction wydają się nie współgrać, chociaż od jednego krytyka usłyszałem, że ponoć jest taki gatunek, gdzie łączy się wiersz z science-fiction.

Na studiach przydarzyła mi się okazja, żeby napisać wiersz. Rok później napisałem kolejny. Można powiedzieć, że od kilku lat piszę, z tym, że na początku robiłem to bardzo rzadko. Dopiero później zacząłem spisywać swoje emocje. Poezja, to jest coś, przez co najłatwiej wyrazić, czego nie da się wyrazić. No i poznałem ludzi, którzy w tym siedzą. Doszło do tego, że stwierdziłem, że tomik będzie pierwszą rzeczą, którą wydam.

Zahaczyłeś o moje następne pytanie, czyli właśnie dlaczego akurat poezja, skoro jest tyle różnych innych sposobów wyrażania siebie. Mówisz, że to wszechstronne i najlepiej oddaje emocje. Czy jest jeszcze inny powód, dlaczego zdecydowałeś się na tomik wierszy, a nie porwałeś się na większą powieść, chociażby to science-fiction?

Arek Szałajko: „Większa powieść” – to już mówi wszystko. Na jej napisanie trzeba poświęcić bardzo dużo czasu. Gdy myślałem nad powieściami, to raz na jakiś czas przychodziły mi jakieś koncepcje. One szybko odchodziły, aż w końcu zaczepiłem się na jednej. Kiedy na coś wpadnę, spisuję to sobie, robię jakiś szkielet. Mam dosyć ambitny pomysł, na który zostawiam sobie kilka lat. Bo science-fiction to fantastyka, ale jednak oparta na nauce, więc… No więc to jest dosyć trudna sprawa.

A z poezją… Jakoś wydawała mi się trochę łatwiejsza niż powieść. Pomyślałem, że to coś, co mogę zrobić trochę szybciej. Nie zrozum mnie proszę źle, nie uważam poezji za coś, co można tak sobie napisać bez żadnej refleksji, byle jak… Potraktowałem ją trochę jako wyrzucanie emocji, ale też starałem się, żeby to wyglądało i nie było oczywiście bezjakościowe.

O czym jest twój tomik poezji? Skąd czerpałeś do niego inspirację?

Arek Szałajko: Piszę w chwilach zamyślenia, smutku, nostalgii. Wtedy czuję potrzebę, żeby to robić. Tak całkiem wesołych wierszy chyba nie mam. Pojawiają się jaśniejsze fragmenty, ale w większości  moje teksty są smutne, sięgają głębi, tych trudnych emocji.

I tak jak mówiłem, wiersze świetnie potrafią wyrazić to, czego się nie da wyrazić. Mam swoje dwa ulubione, przy których działo się w środku coś, czego nie byłem w stanie opisać, więc określiłem to poezją. Jeden to „Ciemna zapchana piwnica”, a drugi to „Ciężko”. Wiersze są o tym, co przeżywam w danym momencie. Polecam  je sprawdzić, przeczytać, może na kogoś wpłyną terapeutycznie.

Mówisz, że piszesz raczej o smutnych, przygnębiających rzeczach, jakie cię dotykają. Poza tym, że wyrażasz siebie, czy jest to forma radzenia sobie z rzeczywistością, czy może jednak w drugą stronę, wprowadza cię to w gorszy nastrój i jeszcze bardziej cię przygnębia?

Arek Szałajko: Myślę, że robię to w ramach terapii. Może zdarza się tak, że czasem to wepchnie mnie w jakąś większą melancholię, ale czasem nawet te trudne emocje są potrzebne. Jest powiedzenie, z którym psychologowie się teraz zmagają, że mężczyźni nie płaczą, a to jest nieprawda. Bo my tak samo mamy do tego prawo i jest to potrzebne.

Lubisz bawić się słowem, więc co znaczy tytuł twojego tomiku? „Tu many”. Można go interpretować na różne sposoby. Co miałeś na myśli?

Arek Szałajko: To jest właśnie gra słów. Ja bez niej nie jestem w stanie żyć. Tytuł wziął się oczywiście od angielskiego too many, czyli za dużo. Odnosi się on do głównego wiersza w tym tomiku. Nie będę mówił o nim za dużo. Żeby zachęcić do przeczytania powiem, że ma jedną linijkę i ta jedna linijka wystarczy.

Przejdźmy do twojej przygody ze stand-upem. Jest możliwość wybicia się jako stand-uper na Podkarpaciu? Zrobił to na przykład Michał Leja, który pochodzi z Radymna. Poszczęściło mu się, czy faktycznie jest u nas możliwość zdobycia popularności?

Arek Szałajko: Michał Leja tym się reklamuje. Trudno jest się nie chwalić w stand-upie, tym, że się pochodzi z Podkarpacia. To trzeba mówić. (śmiech)

Mamy tutaj grupę – Stand-up Rzeszów, która też zaczyna wchodzić na salony. Chyba taką najbardziej rozpoznawalną postacią jest Kuba Pudło. Naprawdę za niedługo będzie o nim słychać. To też człowiek stąd, z Podkarpacia.

Czy da się w samym Rzeszowie? Gdyby komik z Podkarpacia chciał zostać tylko w Rzeszowie, byłoby trudno. Warto jest jeździć po całej Polsce na tzw. open mic, czyli testowanie żartów po kilka minut, takie wydarzenia dla ludzi, którzy zaczynają. Warto w ten sposób budować swoją rozpoznawalność. Dobrze jest też prowadzić swoje social media. Przykładami, że się da, są właśnie Michał i Kuba i mam nadzieję, że w przyszłości mi również się uda.

Jaka jest twoja historia ze stand-upem?

Arek Szałajko: Pochodząc z małego miasta – ja jestem z Sanoka – człowiek nie spodziewa się, że kiedykolwiek jego marzenia staną się rzeczywistością. Za dzieciaka byłem w jednej grupie religijnej i tam, raz na jakiś czas, z kolegami naśladowaliśmy skecze kabaretów, więc można powiedzieć, że to był mój mały początek z komedią.

Kiedy przyjechałem do Rzeszowa, spróbowałem stand-upu, ale robiłem to bardzo rzadko. Przez kilka lat było to jedynie kilka występów. Później trafiłem do grupy improwizacyjnej, dałem sobie na chwilę spokój z solowymi występami. Działałem w niej rok i kiedy zakończyłem ten rozdział, wróciłem do stand-upu.

Trafiły się wtedy dwa występy przed znanymi komikami, w tym przed Bartoszem Gajdą. Po prostu musiałem się dostać na kilka minut przed nim, ponieważ dawniej byłem fanem kabaretu Łowcy.B, o którym napisałem licencjat. Występowałem też przed Bartkiem Zalewskim, który ma genialny, absurdalny humor. I stwierdziłem, że zacznę częściej się pokazywać. Potem pod koniec 2024 roku przyszło „Masz Minutę”. Po programie stwierdziłem, że w 2025 będę starał się jak najwięcej grać i ćwiczyć, żeby wypracować sobie materiał i wejść mocniej w ten świat.

Często pyta się bardziej znanych komików, jak tworzą swoje dowcipy, ale rzadko takie pytanie dostaje ktoś nowy w branży. Jak ty piszesz swoje żarty?

Arek Szałajko: U mnie to działa w ten sposób, że czasem zupełnie przypadkowo przyjdzie coś do głowy, czy zaobserwuję jakąś sytuację, która wyda mi się śmieszna, czy podczas robienia kanapki wpadnę na coś zabawnego. Warto od razu to zapisywać, bo później już nie będzie się o tym pamiętać.

Tak gromadzę żarty. Mam je zapisane w notatniku, w telefonie. Chociaż ostatnio za radą Kuby, o którym wcześniej wspominałem, założyłem sobie zeszyt do żartów. Kiedy mam mieć występ, to biorę ten zeszyt, przeszukuję żarty i układam program na tyle, ile dostanę czasu na scenie.

Czyli nie tworzysz całej historii, takiego storytellingu, a raczej wybierasz ten styl komedii, który oparty jest na wielu, trochę krótszych żartach?

Arek Szałajko: Właśnie zaczynałem od storytellingu, dłuższych historii. Po drodze dostałem rady, żeby rzucać częstsze żarty. Teraz mamy taki czas, że jesteśmy uzależnieni od bodźców, wszystko musi się dziać szybko. To jest bardzo niedobre, ale trudno jest się temu tak całkiem przeciwstawić. Po prostu lubimy taką szybkość – szybkie strzały – takie żarty najłatwiej jest podawać. Z drugiej strony, myślę, że nie będę chciał całkiem rezygnować ze storytellingu. Wszystko trzeba cały czas testować, a warto jest też uczyć siebie i ludzi, że czasem warto jest się zatrzymać.

Nikt nie jest w stanie uniknąć gorszego występu i czasem żarty nie działają, co nazywa się w środowisku komików bombingiem. Czy ci się to już zdarzyło i jak sobie z tym radzisz jako młody komik?

Arek Szałajko: Trudno, żeby się to nie zdarzało, kiedy się jest początkującym komikiem. To naturalne, gdy się zaczyna. Ważne jest, aby się nie poddawać. Ja mam trochę tendencję do tego, że chciałbym, żeby wszystko mi od razu wychodziło i trochę się załamuję, jak mi nie wyjdzie. Mimo wszystko idę dalej.

Jak sobie radzić? Nie wiem czy mam jakiś sposób. Warto jest mieć w głowie, że nieraz będzie nie wychodzić. Nawet doświadczonym komikom czasem nie wychodzi. To normalne. Wpływa na to wiele czynników. Czasem jest np. bardzo mało ludzi na publiczności, wtedy jest trudniej, żeby ktoś złapał śmiech. W „Masz Minutę” było, wydaje mi się, minimum 200 osób. W życiu nie miałem takiej publiki. Wtedy było łatwiej, żeby ktoś z tego dużego tłumu się zaśmiał i zaraził innych. A jeśli masz, powiedzmy, 20 osób, to czasem i znanemu komikowi jest trudno.

Poza tym, gdy zaczynasz to dopiero testujesz, co bawi ludzi, więc z początku nie będzie wychodzić. A co można zrobić, żeby poradzić sobie z bombingiem? Dobrze jest mieć jakieś sposoby i każdy powinien znaleźć jeden dla siebie. Może to być nawet napisanie wiersza, może medytacja. Coś, co sprawi, żeby tych niepotrzebnych myśli po porażce nie wbijać sobie do głowy.

Wspomniałeś, że jak jest mniej osób, to ciężej złapać jakiś śmiech. Myślisz, że boimy się śmiać, w szczególności, jak jest nas mało? Potrzebujemy kogoś, kto śmiechem przełamie ciszę, która po żarcie następuje?

Arek Szałajko: Zdecydowanie, jak jest więcej osób, to możesz łatwiej się zamaskować z tym, że to akurat ty się śmiałeś. A jak masz niewielu ludzi wokół siebie, to zawsze jest w głowie coś takiego, że „ktoś mnie weźmie za wariata”.

W większym gronie jakoś się to maskuje i inni ludzie chwytają śmiech. Z drugiej strony, jak jest spora publika, to jako występujący masz większą szansę na to, że trafisz na tych, którym się żart spodoba. Dlatego, jeśli za pierwszym razem żart nie wyjdzie, to niekoniecznie go wyrzucasz, tylko próbujesz modyfikować albo mówisz w różnych miejscach, w różnych grupach i może w innej lokalizacji już wyjść i się spodobać.

Jak jest u ciebie ze stresem na scenie? Odczuwasz go inaczej przy występach na mniejszej publiczności, niż przy wielu widzach, jak było we wspomnianym „Masz minutę”?

Arek Szałajko: U mnie to jest całkowicie losowe i nie mam pojęcia od czego to zależy. Może, jak mam jakiś gorszy dzień to bardziej się stresuję. Ale zdarzają się występy, gdzie nie czuję żadnego stresu i po prostu wychodzę na scenę i mówię, jakbym rozmawiał ze znajomymi. Są też momenty, na przykład, kiedy występowałem przed Bartoszem Gajdą, że serce zaczyna walić jak szalone. Trudno mi wyjaśnić, jak to działa, ale to chyba właśnie kwestia tego, żeby starać się nie przejmować.

Program „Masz Minutę” znacząco zwiększył twoje zasięgi?

Arek Szałajko: Jak publikowałem filmiki z mojego udziału w programie, to naprawdę potrafiły mieć sporo wyświetleń, nawet po kilkanaście tysięcy, może nawet więcej. Przybyło trochę obserwujących.

Wypatrzył mnie też Arek „Jaksa” Jakszewicz, stand-uper, który działa w Olsztynie. Napisał do mnie i zaprosił do swojego miasta, gdzie wystąpiłem. Byłem na plakacie ze swoim zdjęciem z „Masz Minutę”, także program coś dał.

Nie każdy ma takie szczęście, że po jednym występie w takim programie od razu wejdzie na salony. W każdym razie myślę, że mimo wszystko ze swojego występu mogę być zadowolony. Ludziom się podobało, jurorom też. Ale nie zatrzymuję się i staram się działać dalej. Wrzucam humorystyczne filmiki na YouTube, TikToka, itd. Nie chcę się komediowo zatrzymywać na stand-upie, lubię też parodiować, publikować zabawne treści w internecie.

Podoba ci się, że stand-up trafia do mainstreamu? Wcześniej był dość niszowy i przez kilka ostatnich lat obserwowaliśmy wzrost jego popularności.

Arek Szałajko: Ja jestem za. Dawniej byłem wielkim fanem kabaretów. Jeszcze kilka lat temu ich broniłem, ale teraz jest to trudne. Rzeczywiście stand-up przejął stanowisko, na którym był kabaret. Zmieniają się czasy wraz z wymianą pokoleń. Jestem zdecydowanie za potrzebą występowania zabawnych treści, bo Polacy są dosyć smutnym narodem, ale mamy potencjał, żeby się śmiać. Mamy poczucie humoru.

Na przykład brytyjski humor czerpie na swojej pogodzie, czyli na deszczu. Pokazuje to, że z takiej przygnębiającej atmosfery też można żartować. Wydaje mi się, że Polacy mają podobnie, bo my też jesteśmy dosyć przygnębieni, a często potrafimy z tego, co jest niefajne, niewygodne, smutne, czy złe się śmiać. To mi się podoba i lubię taki humor. Jestem tego zdania, że jak coś jest złe i nie mamy na to wpływu, to warto jest z tym walczyć poprzez śmiech. Podsumowując, jestem za tym, żeby stand-up się wybijał, bo humor jest nam potrzebny.

Jakie masz plany na przyszłość, poza napisaniem powieści?

Arek Szałajko: Z takich bliższych to na pewno wystąpienie w debiutach stand-upowych. One są, z tego co wiem, pod koniec roku. Nie mam pewności czy uda się już w 2025, ale może pod koniec 2026 już tak. Poza tym chciałbym, żeby jak najwięcej ludzi mogło się śmiać z moich filmów w internecie.

Trochę z innej beczki, moją największą miłością jest śpiew i chciałbym kiedyś coś wokalnie osiągnąć. Jeszcze mam trochę pracy przed sobą, ale niczego nie wykluczam. Zdarzyło mi się już pokazać swoje umiejętności wokalne na moich spotkaniach autorskich.

Gdzie można cię znaleźć w Internecie albo na żywo?

Arek Szałajko: W internecie jestem prawie wszędzie: na YouTube, na TikToku, na Instagramie i na Facebooku. Dzisiaj są takie czasy, że trzeba.

Teraz grupa Stand-up Rzeszów organizuje w maju dwie imprezy typu opec mic. Jeden będzie w Underground Pubie 14 maja. Drugi zaś pod koniec maja w Fabryce Smaku. Liczę na to, że uda mi się wtedy stanąć na scenie. Poza tym ugadałem się na kilka minut występu przed Jackiem Stramikiem.

Gdzie można znaleźć twoją książkę?

Arek Szałajko: Fizyczne książki mam ja, ale jest też e-book. Można go znaleźć np. na stronie wydawnictwa self-publishingowego, w którym swój tomik wydałem. Mowa o Riderò.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Mikołaj Król

Czytaj więcej:

Największy pożar w rejonie od kilkunastu lat. Trudno dostępny teren parku krajobrazowego w ogniu [ZDJĘCIA]

Zdjęcie: Arek Szałajko

Pochodzący z Sanoka Arek Szałajko podzielił się swoją historią. Opowiedział o wyzwaniach, z jakimi musi się mierzyć młody komik, a także o swojej pierwszej próbie literackiej, czyli o tomiku poezji, jaki wydał końcem poprzedniego roku.

Arek zgodził się porozmawiać o jego dotychczasowej karierze. Wspomina o tomiku poezji, opowiada o jego powstawaniu i uczuciach, jakie towarzyszyły mu w pisaniu. Mówi też o stand-upie, roli młodego komika i uchyla rąbka tajemnicy, jak tworzy własne żarty. Co więcej, daje do zrozumienia, że stand-up nie jest taki łatwy, jak może się wydawać i opowiada więcej o potrzebie komedii w życiu.

Arek Szałajko ukończył na Uniwersytecie Rzeszowskim polonistykę stosowaną. Będąc w Rzeszowie zainteresował się stand-upem i od czasu do czasu występował na okolicznych scenach. Przez rok działał również w grupie improwizacyjnej.

Teraz, kontynuuje swoją przygodę z komedią. Pod koniec 2024 roku wystąpił w popularnym programie „Masz minutę”, publikowanym na platformie YouTube. Format pozwala młodym komikom wystąpić przed większym tłumem i jury, składającym się z doświadczonych stand-uperów, dając im szansę na zaprezentowanie się szerszej widowni. Na tym jego zainteresowania się nie kończą. Arek kocha śpiewać. Poza tym, w styczniu 2025 roku wydał tomik poezji swojego autorstwa.

Mikołaj Król: Skończyłeś polonistykę stosowaną na UR. Jesteś poetą, śpiewasz, potrafisz naśladować znane postacie i robisz jeszcze stand-up. Dlaczego wszystko na raz?

Arek Szałajko: Jestem trochę chaotyczny. Czasem słyszę teksty typu, że jeśli ktoś robi wszystko, to niczego nie robi dobrze. Wydaje mi się, że można wyspecjalizować się w wielu tematach. Ja nie umiem się skupić na jednej rzeczy. Lubię różne aktywności i nie chcę żadnej odpuścić. Wiadomo, że nie wszystkim poświęcam taką samą uwagę, ale przynajmniej kilka chcę dosyć mocno rozwijać. Po prostu to lubię, tak chcę.

W epoce renesansu, działali tacy ludzie, jak Mikołaj Kopernik, którzy zajmowali się wieloma dziedzinami i wychodziło im to. Niedawno pomyślałem też, oglądając format „Masz Minutę”, w którym jednym z jurorów był Paweł Domagała: ten człowiek śpiewa, robi stand-up i jest aktorem i wydaje mi się, że we wszystkim jest naprawdę dobry, czyli się da.

Sam jesteś na to dowodem. No ale czy właśnie z tego twojego chaosu wyszedł tomik poezji? Co cię popchnęło do napisania go?

Arek Szałajko: Dobrze powiedziane, że to wyszło trochę z mojego chaosu. Docelowo chcę napisać powieść. I tu żeby było zabawnie, powieść science-fiction. To też pokazuje chaos, bo poezja i science fiction wydają się nie współgrać, chociaż od jednego krytyka usłyszałem, że ponoć jest taki gatunek, gdzie łączy się wiersz z science-fiction.

Na studiach przydarzyła mi się okazja, żeby napisać wiersz. Rok później napisałem kolejny. Można powiedzieć, że od kilku lat piszę, z tym, że na początku robiłem to bardzo rzadko. Dopiero później zacząłem spisywać swoje emocje. Poezja, to jest coś, przez co najłatwiej wyrazić, czego nie da się wyrazić. No i poznałem ludzi, którzy w tym siedzą. Doszło do tego, że stwierdziłem, że tomik będzie pierwszą rzeczą, którą wydam.

Zahaczyłeś o moje następne pytanie, czyli właśnie dlaczego akurat poezja, skoro jest tyle różnych innych sposobów wyrażania siebie. Mówisz, że to wszechstronne i najlepiej oddaje emocje. Czy jest jeszcze inny powód, dlaczego zdecydowałeś się na tomik wierszy, a nie porwałeś się na większą powieść, chociażby to science-fiction?

Arek Szałajko: „Większa powieść” – to już mówi wszystko. Na jej napisanie trzeba poświęcić bardzo dużo czasu. Gdy myślałem nad powieściami, to raz na jakiś czas przychodziły mi jakieś koncepcje. One szybko odchodziły, aż w końcu zaczepiłem się na jednej. Kiedy na coś wpadnę, spisuję to sobie, robię jakiś szkielet. Mam dosyć ambitny pomysł, na który zostawiam sobie kilka lat. Bo science-fiction to fantastyka, ale jednak oparta na nauce, więc… No więc to jest dosyć trudna sprawa.

A z poezją… Jakoś wydawała mi się trochę łatwiejsza niż powieść. Pomyślałem, że to coś, co mogę zrobić trochę szybciej. Nie zrozum mnie proszę źle, nie uważam poezji za coś, co można tak sobie napisać bez żadnej refleksji, byle jak… Potraktowałem ją trochę jako wyrzucanie emocji, ale też starałem się, żeby to wyglądało i nie było oczywiście bezjakościowe.

O czym jest twój tomik poezji? Skąd czerpałeś do niego inspirację?

Arek Szałajko: Piszę w chwilach zamyślenia, smutku, nostalgii. Wtedy czuję potrzebę, żeby to robić. Tak całkiem wesołych wierszy chyba nie mam. Pojawiają się jaśniejsze fragmenty, ale w większości  moje teksty są smutne, sięgają głębi, tych trudnych emocji.

I tak jak mówiłem, wiersze świetnie potrafią wyrazić to, czego się nie da wyrazić. Mam swoje dwa ulubione, przy których działo się w środku coś, czego nie byłem w stanie opisać, więc określiłem to poezją. Jeden to „Ciemna zapchana piwnica”, a drugi to „Ciężko”. Wiersze są o tym, co przeżywam w danym momencie. Polecam  je sprawdzić, przeczytać, może na kogoś wpłyną terapeutycznie.

Mówisz, że piszesz raczej o smutnych, przygnębiających rzeczach, jakie cię dotykają. Poza tym, że wyrażasz siebie, czy jest to forma radzenia sobie z rzeczywistością, czy może jednak w drugą stronę, wprowadza cię to w gorszy nastrój i jeszcze bardziej cię przygnębia?

Arek Szałajko: Myślę, że robię to w ramach terapii. Może zdarza się tak, że czasem to wepchnie mnie w jakąś większą melancholię, ale czasem nawet te trudne emocje są potrzebne. Jest powiedzenie, z którym psychologowie się teraz zmagają, że mężczyźni nie płaczą, a to jest nieprawda. Bo my tak samo mamy do tego prawo i jest to potrzebne.

Lubisz bawić się słowem, więc co znaczy tytuł twojego tomiku? „Tu many”. Można go interpretować na różne sposoby. Co miałeś na myśli?

Arek Szałajko: To jest właśnie gra słów. Ja bez niej nie jestem w stanie żyć. Tytuł wziął się oczywiście od angielskiego too many, czyli za dużo. Odnosi się on do głównego wiersza w tym tomiku. Nie będę mówił o nim za dużo. Żeby zachęcić do przeczytania powiem, że ma jedną linijkę i ta jedna linijka wystarczy.

Przejdźmy do twojej przygody ze stand-upem. Jest możliwość wybicia się jako stand-uper na Podkarpaciu? Zrobił to na przykład Michał Leja, który pochodzi z Radymna. Poszczęściło mu się, czy faktycznie jest u nas możliwość zdobycia popularności?

Arek Szałajko: Michał Leja tym się reklamuje. Trudno jest się nie chwalić w stand-upie, tym, że się pochodzi z Podkarpacia. To trzeba mówić. (śmiech)

Mamy tutaj grupę – Stand-up Rzeszów, która też zaczyna wchodzić na salony. Chyba taką najbardziej rozpoznawalną postacią jest Kuba Pudło. Naprawdę za niedługo będzie o nim słychać. To też człowiek stąd, z Podkarpacia.

Czy da się w samym Rzeszowie? Gdyby komik z Podkarpacia chciał zostać tylko w Rzeszowie, byłoby trudno. Warto jest jeździć po całej Polsce na tzw. open mic, czyli testowanie żartów po kilka minut, takie wydarzenia dla ludzi, którzy zaczynają. Warto w ten sposób budować swoją rozpoznawalność. Dobrze jest też prowadzić swoje social media. Przykładami, że się da, są właśnie Michał i Kuba i mam nadzieję, że w przyszłości mi również się uda.

Jaka jest twoja historia ze stand-upem?

Arek Szałajko: Pochodząc z małego miasta – ja jestem z Sanoka – człowiek nie spodziewa się, że kiedykolwiek jego marzenia staną się rzeczywistością. Za dzieciaka byłem w jednej grupie religijnej i tam, raz na jakiś czas, z kolegami naśladowaliśmy skecze kabaretów, więc można powiedzieć, że to był mój mały początek z komedią.

Kiedy przyjechałem do Rzeszowa, spróbowałem stand-upu, ale robiłem to bardzo rzadko. Przez kilka lat było to jedynie kilka występów. Później trafiłem do grupy improwizacyjnej, dałem sobie na chwilę spokój z solowymi występami. Działałem w niej rok i kiedy zakończyłem ten rozdział, wróciłem do stand-upu.

Trafiły się wtedy dwa występy przed znanymi komikami, w tym przed Bartoszem Gajdą. Po prostu musiałem się dostać na kilka minut przed nim, ponieważ dawniej byłem fanem kabaretu Łowcy.B, o którym napisałem licencjat. Występowałem też przed Bartkiem Zalewskim, który ma genialny, absurdalny humor. I stwierdziłem, że zacznę częściej się pokazywać. Potem pod koniec 2024 roku przyszło „Masz Minutę”. Po programie stwierdziłem, że w 2025 będę starał się jak najwięcej grać i ćwiczyć, żeby wypracować sobie materiał i wejść mocniej w ten świat.

Często pyta się bardziej znanych komików, jak tworzą swoje dowcipy, ale rzadko takie pytanie dostaje ktoś nowy w branży. Jak ty piszesz swoje żarty?

Arek Szałajko: U mnie to działa w ten sposób, że czasem zupełnie przypadkowo przyjdzie coś do głowy, czy zaobserwuję jakąś sytuację, która wyda mi się śmieszna, czy podczas robienia kanapki wpadnę na coś zabawnego. Warto od razu to zapisywać, bo później już nie będzie się o tym pamiętać.

Tak gromadzę żarty. Mam je zapisane w notatniku, w telefonie. Chociaż ostatnio za radą Kuby, o którym wcześniej wspominałem, założyłem sobie zeszyt do żartów. Kiedy mam mieć występ, to biorę ten zeszyt, przeszukuję żarty i układam program na tyle, ile dostanę czasu na scenie.

Czyli nie tworzysz całej historii, takiego storytellingu, a raczej wybierasz ten styl komedii, który oparty jest na wielu, trochę krótszych żartach?

Arek Szałajko: Właśnie zaczynałem od storytellingu, dłuższych historii. Po drodze dostałem rady, żeby rzucać częstsze żarty. Teraz mamy taki czas, że jesteśmy uzależnieni od bodźców, wszystko musi się dziać szybko. To jest bardzo niedobre, ale trudno jest się temu tak całkiem przeciwstawić. Po prostu lubimy taką szybkość – szybkie strzały – takie żarty najłatwiej jest podawać. Z drugiej strony, myślę, że nie będę chciał całkiem rezygnować ze storytellingu. Wszystko trzeba cały czas testować, a warto jest też uczyć siebie i ludzi, że czasem warto jest się zatrzymać.

Nikt nie jest w stanie uniknąć gorszego występu i czasem żarty nie działają, co nazywa się w środowisku komików bombingiem. Czy ci się to już zdarzyło i jak sobie z tym radzisz jako młody komik?

Arek Szałajko: Trudno, żeby się to nie zdarzało, kiedy się jest początkującym komikiem. To naturalne, gdy się zaczyna. Ważne jest, aby się nie poddawać. Ja mam trochę tendencję do tego, że chciałbym, żeby wszystko mi od razu wychodziło i trochę się załamuję, jak mi nie wyjdzie. Mimo wszystko idę dalej.

Jak sobie radzić? Nie wiem czy mam jakiś sposób. Warto jest mieć w głowie, że nieraz będzie nie wychodzić. Nawet doświadczonym komikom czasem nie wychodzi. To normalne. Wpływa na to wiele czynników. Czasem jest np. bardzo mało ludzi na publiczności, wtedy jest trudniej, żeby ktoś złapał śmiech. W „Masz Minutę” było, wydaje mi się, minimum 200 osób. W życiu nie miałem takiej publiki. Wtedy było łatwiej, żeby ktoś z tego dużego tłumu się zaśmiał i zaraził innych. A jeśli masz, powiedzmy, 20 osób, to czasem i znanemu komikowi jest trudno.

Poza tym, gdy zaczynasz to dopiero testujesz, co bawi ludzi, więc z początku nie będzie wychodzić. A co można zrobić, żeby poradzić sobie z bombingiem? Dobrze jest mieć jakieś sposoby i każdy powinien znaleźć jeden dla siebie. Może to być nawet napisanie wiersza, może medytacja. Coś, co sprawi, żeby tych niepotrzebnych myśli po porażce nie wbijać sobie do głowy.

Wspomniałeś, że jak jest mniej osób, to ciężej złapać jakiś śmiech. Myślisz, że boimy się śmiać, w szczególności, jak jest nas mało? Potrzebujemy kogoś, kto śmiechem przełamie ciszę, która po żarcie następuje?

Arek Szałajko: Zdecydowanie, jak jest więcej osób, to możesz łatwiej się zamaskować z tym, że to akurat ty się śmiałeś. A jak masz niewielu ludzi wokół siebie, to zawsze jest w głowie coś takiego, że „ktoś mnie weźmie za wariata”.

W większym gronie jakoś się to maskuje i inni ludzie chwytają śmiech. Z drugiej strony, jak jest spora publika, to jako występujący masz większą szansę na to, że trafisz na tych, którym się żart spodoba. Dlatego, jeśli za pierwszym razem żart nie wyjdzie, to niekoniecznie go wyrzucasz, tylko próbujesz modyfikować albo mówisz w różnych miejscach, w różnych grupach i może w innej lokalizacji już wyjść i się spodobać.

Jak jest u ciebie ze stresem na scenie? Odczuwasz go inaczej przy występach na mniejszej publiczności, niż przy wielu widzach, jak było we wspomnianym „Masz minutę”?

Arek Szałajko: U mnie to jest całkowicie losowe i nie mam pojęcia od czego to zależy. Może, jak mam jakiś gorszy dzień to bardziej się stresuję. Ale zdarzają się występy, gdzie nie czuję żadnego stresu i po prostu wychodzę na scenę i mówię, jakbym rozmawiał ze znajomymi. Są też momenty, na przykład, kiedy występowałem przed Bartoszem Gajdą, że serce zaczyna walić jak szalone. Trudno mi wyjaśnić, jak to działa, ale to chyba właśnie kwestia tego, żeby starać się nie przejmować.

Program „Masz Minutę” znacząco zwiększył twoje zasięgi?

Arek Szałajko: Jak publikowałem filmiki z mojego udziału w programie, to naprawdę potrafiły mieć sporo wyświetleń, nawet po kilkanaście tysięcy, może nawet więcej. Przybyło trochę obserwujących.

Wypatrzył mnie też Arek „Jaksa” Jakszewicz, stand-uper, który działa w Olsztynie. Napisał do mnie i zaprosił do swojego miasta, gdzie wystąpiłem. Byłem na plakacie ze swoim zdjęciem z „Masz Minutę”, także program coś dał.

Nie każdy ma takie szczęście, że po jednym występie w takim programie od razu wejdzie na salony. W każdym razie myślę, że mimo wszystko ze swojego występu mogę być zadowolony. Ludziom się podobało, jurorom też. Ale nie zatrzymuję się i staram się działać dalej. Wrzucam humorystyczne filmiki na YouTube, TikToka, itd. Nie chcę się komediowo zatrzymywać na stand-upie, lubię też parodiować, publikować zabawne treści w internecie.

Podoba ci się, że stand-up trafia do mainstreamu? Wcześniej był dość niszowy i przez kilka ostatnich lat obserwowaliśmy wzrost jego popularności.

Arek Szałajko: Ja jestem za. Dawniej byłem wielkim fanem kabaretów. Jeszcze kilka lat temu ich broniłem, ale teraz jest to trudne. Rzeczywiście stand-up przejął stanowisko, na którym był kabaret. Zmieniają się czasy wraz z wymianą pokoleń. Jestem zdecydowanie za potrzebą występowania zabawnych treści, bo Polacy są dosyć smutnym narodem, ale mamy potencjał, żeby się śmiać. Mamy poczucie humoru.

Na przykład brytyjski humor czerpie na swojej pogodzie, czyli na deszczu. Pokazuje to, że z takiej przygnębiającej atmosfery też można żartować. Wydaje mi się, że Polacy mają podobnie, bo my też jesteśmy dosyć przygnębieni, a często potrafimy z tego, co jest niefajne, niewygodne, smutne, czy złe się śmiać. To mi się podoba i lubię taki humor. Jestem tego zdania, że jak coś jest złe i nie mamy na to wpływu, to warto jest z tym walczyć poprzez śmiech. Podsumowując, jestem za tym, żeby stand-up się wybijał, bo humor jest nam potrzebny.

Jakie masz plany na przyszłość, poza napisaniem powieści?

Arek Szałajko: Z takich bliższych to na pewno wystąpienie w debiutach stand-upowych. One są, z tego co wiem, pod koniec roku. Nie mam pewności czy uda się już w 2025, ale może pod koniec 2026 już tak. Poza tym chciałbym, żeby jak najwięcej ludzi mogło się śmiać z moich filmów w internecie.

Trochę z innej beczki, moją największą miłością jest śpiew i chciałbym kiedyś coś wokalnie osiągnąć. Jeszcze mam trochę pracy przed sobą, ale niczego nie wykluczam. Zdarzyło mi się już pokazać swoje umiejętności wokalne na moich spotkaniach autorskich.

Gdzie można cię znaleźć w Internecie albo na żywo?

Arek Szałajko: W internecie jestem prawie wszędzie: na YouTube, na TikToku, na Instagramie i na Facebooku. Dzisiaj są takie czasy, że trzeba.

Teraz grupa Stand-up Rzeszów organizuje w maju dwie imprezy typu opec mic. Jeden będzie w Underground Pubie 14 maja. Drugi zaś pod koniec maja w Fabryce Smaku. Liczę na to, że uda mi się wtedy stanąć na scenie. Poza tym ugadałem się na kilka minut występu przed Jackiem Stramikiem.

Gdzie można znaleźć twoją książkę?

Arek Szałajko: Fizyczne książki mam ja, ale jest też e-book. Można go znaleźć np. na stronie wydawnictwa self-publishingowego, w którym swój tomik wydałem. Mowa o Riderò.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Mikołaj Król

Czytaj więcej:

Największy pożar w rejonie od kilkunastu lat. Trudno dostępny teren parku krajobrazowego w ogniu [ZDJĘCIA]

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *