Decyzja o przekazaniu pomnika Stowarzyszeniu Rodzin Żołnierzy Niezłomnych Podkarpacia nie zaskakuje. Zakon od zawsze uważał ten obiekt za element obcy i niepożądany na terenie swojej własności – napisał dla Rzeszów News Dawid Domański ze Stowarzyszenia Ochrony Architektury Powojennej .
W ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy bieżącej odsłony sporu o Pomnik Walk Rewolucyjnych (vel: Czynu Rewolucyjnego) oo. Bernardyni trzykrotnie podawali termin, w którym zadecydują o jego dalszym losie. Następnie trzykrotnie ten termin odsuwali, prosząc o cierpliwość.
Za każdym razem padały z ich strony podobne słowa – że zakon potrzebuje czasu do namysłu, że w sprawie występuje wielość stanowisk, które należy wziąć pod uwagę itp.
Na nic zdały się apele rzeszowskich i pozarzeszowskich instytucji oraz profesjonalne sondaże czy internetowe sondy, które wykazywały, że dla zdecydowanej większości rzeszowian (70-80 procent) jest on ważny i życzą sobie jego zachowania w przestrzeni swojego miasta.
Następnie, gdy grupa aktywistów posprzątała teren wokół Pomnika Walk Rewolucyjnych, o który Bernardyni w ogóle nie dbali i dopuścili do tego, że pod rzeźbą zalegała tona ptasiego łajna – napisał w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury, określiwszy to działanie jako nielegalną hucpę.
Zakonnicy podzielili mieszkańców
Bernardyni uznali tego człowieka za kogoś, kogo działania są ogólnie słuszne, a przekazanie mu rzeźby zakończy spór polityczno-ideologiczny, jaki ich zdaniem toczy się wokół niej. Podzielili więc zapatrywania tych uczestników sporu, którym pomnik kojarzy się tylko i wyłącznie z „komuną”.
Uważam, że jeśli w dzisiejszym czasie ktoś nadal jest zdania, iż pytanie – klucz w debacie okołopomnikowej powinno brzmieć: „Czy pomnik z Rzeszowa jest reliktem komunistycznej przeszłości, czy może funkcjonować w innym kontekście”, to nie tylko jest to nieporozumienie, ale osoba stawiająca takie pytanie zwyczajnie nie wie, o czym mówi. Co więcej – powinna się wstydzić.
Przez pewien czas po 1989 roku pomnik mógł być postrzegany jako pamiątka po okresie „słusznie minionym”, albo jakaś śmiesznostka, którą określa się w rubaszny sposób przez jej podobieństwo do ludzkiej waginy.
Bernardyni zbywali argumenty
Idę o zakład, że gdyby dzieło Mariana Koniecznego nie stało na – ówczesnej i obecnej – prowincji, a np. w Warszawie, dyskusja o jego walorach jako dzieła sztuki rozpoczęłaby się znacznie wcześniej niż dopiero kilka lat temu w środowisku rzeszowskich, a następnie krakowskich i lubelskich działaczy społecznych i kulturalnych.
Było to jednak nie tylko podjęcie (nareszcie) wątku, jakiego do tamtej pory brakowało w dyskusjach o pomniku, ale też – co równie ważne – zwrócenie uwagi na fakt, że w czasie od upadku „władzy ludowej” wyrosło całe pokolenie ludzi, którzy nie mają apriorycznego nawyku wiązania np. stylu w architekturze z historią polityczną.
Jeśli jakiś obiekt architektoniczny jest również dziełem sztuki lub ma jakieś inne zalety, to oni po prostu je zauważają i traktują jako samoistny argument. Dla Bernardynów i Stowarzyszenia Rodzin Żołnierzy Niezłomnych Podkarpacia takie argumenty po prostu nie mają racji bytu i są zbywane.
To nie tylko betonowy kloc
Tymczasem Pomnik Walk Rewolucyjnych to niezaprzeczalnie dzieło sztuki, a także ikona popkultury i znak rozpoznawczy miasta Rzeszów. Z każdą kolejną odsłoną sporu, toczącego się już od kilku dekad, pojawiały się nowe argumenty przemawiające za dalszym jego trwaniem, natomiast przeciwnicy jedynie powtarzali swoje.
Marian Konieczny był rzeźbiarzem klasy (co najmniej) ogólnopolskiej, jego realizacje artystyczne znajdują się na kilku kontynentach. O swoim rzeszowskim dziele sądził, że to jedna z lepszych jego prac. W wielu dyskusjach o polskiej (i nie tylko) architekturze i sztuce pokutuje dziwaczny pogląd, iż to, co powojenne – to mniej wartościowe. Stąd wiele osób przyzwyczaiło się widzieć w pomniku rzeszowskim betonowego kloca.
Dopiero od niedawna tendencja do umniejszania tym stylom architektonicznym, które pojawiły się po 1945 roku, powoli się odwraca. Spór o nasz pomnik jest toczony na rzeszowskim podwórku i z natury rzeczy wdani są w niego głównie rzeszowianie. Ale w jaki sposób dyskusja choćby o zaletach dobrej sztuki może być „rzeszowska” czy jakkolwiek „lokalna”? To przecież całkowity absurd.
Komuny w Polsce nie ma od lat
Wskutek zaniedbań podobnych do tych, jakie dotyczą sztuki, historia jest w Polsce pojmowana i nauczana głównie przez pryzmat walk zbrojnych i politycznych o niepodległość państwa polskiego i zachowanie bytu narodu. Jest jasne, że mocodawcy budowy pomnika wykorzystali propagandowo pewne wydarzenia, które miał on upamiętniać, jak wystąpienia robotnicze (nie tylko komunistyczne) i chłopskie z lat trzydziestych XX wieku.
Kulminacją tych wydarzeń był Wielki Strajk Chłopski z roku 1937. W popularnym w Polsce wykładzie historycznym główne postacie z czasów tego strajku wchodzą w prominencję dopiero wtedy, gdy odznaczają się na polu walki o cele narodowe. Jak choćby Stanisław Mikołajczyk, który pojawia się w podręcznikach do historii od momentu objęcia urzędu premiera Rządu RP na uchodźstwie i potem, kiedy musiał uciekać na zachód przed nowymi władzami. Trudno szukać w nich informacji o tym, że w latach wcześniejszych był przywódcą tego strajku. Lub Maciej Rataj, o którym uczy się tylko, że był Marszałkiem Sejmu RP, dwukrotnie pełniącym obowiązki prezydenta, a po nastaniu hitlerowskiej okupacji został zamordowany przez Niemców. Pomija się np. jego wieloletnie działania w partiach ludowych.
Osoby z grona przeciwników pomnika, przy odrobinie dobrej woli i przyjęciu innej percepcji mogłyby spróbować zrewidować pogląd na ten monument jako taki oraz na jego dalsze istnienie. Przecież upamiętnia on również Mikołajczyka, Rataja i inne osoby, o których mowa jest wprost w dokumentach sporządzanych przez komitet jego budowy, jak Herman Liebermann czy ks. Stanisław Stojałowski.
Można popatrzeć na całe zagadnienie już bez propagandowych naleciałości, w które uwikłała go komunistyczna władza. Przecież komuny nie ma w Polsce już od wielu lat! Wąskie, tendencyjne i wybiórcze patrzenie na obecne w sporze o pomnik wątki historyczne i inne jest niczym innym jak tylko kalką spojrzenia, które na tę rzeźbę mieli sami komuniści.
Zła wola i nienawiść
Starania o usunięcie Pomnika Walk Rewolucyjnych środowiska mu nieprzychylne nazywają walką o pamięć. Trudno mi zobaczyć w takiej postawie coś innego, oprócz żalu, że procesy społeczne toczące się w ciągu ostatnich przeszło trzech dekad jego istnienia już w wolnej Polsce nie poszły tak, jak oni by sobie tego życzyli. Niewiele ludzi zrozumiałoby dziś, dlaczego ktoś uważa całkowite wyburzenie czegokolwiek za akt sprawiedliwości dziejowej albo metodę nauczania historii. Nie wynika to ze złej pamięci historycznej, ale z postępujących wolnych procesów, które miały miejsce w Polsce po 1989 roku.
Potrzeba naprawdę dużej obstrukcji i głębokich pokładów złej woli lub wręcz nienawiści do pomnika oraz ceniących go mieszkańców Rzeszowa, aby tak jednostronnie i skrajnie patrzeć na tę złożoną tematykę. Gdyby ktoś jeszcze rzeczywiście chciał tę historię fałszować!
Jedyna słuszna wizja
Miasto starało się przejąć rzeźbę, aby nadać jej nową wymowę, uaktualnioną choćby o „zdrowe” postrzeganie historii czy uczciwe podejście do sztuki. To na przykładzie rzeszowskiego pomnika, jak na mało którym, można edukować o skomplikowanym dziedzictwie historycznym, o sile symbolu czy o tym, że dobra sztuka ma to do siebie, że jako ponadczasowa może podlegać reinterpretacji.
Zwolennicy pomnika chcą czegoś zupełnie odwrotnego niż zamazywanie pamięci, a takiego zamazania – wszystkich wątków, które nie odpowiadają hermetycznym poglądom oraz narzucenia swojej, „jedynie słusznej” wizji – chcieli i chcą od lat jego przeciwnicy.
Decyzja, jaką podjęli Bernardyni, o przekazaniu go stowarzyszeniu grupującego samych tychże przeciwników (będących w Rzeszowie marginalną liczbą osób) jest absolutnym kuriozum. Mnogie argumenty zwolenników zostały zupełnie zignorowane. Uważam, że zakon nigdy nie brał tych osób i argumentów na poważnie pod uwagę.
Dawid Domański – Stowarzyszenie Ochrony Architektury Powojennej
Decyzja o przekazaniu pomnika Stowarzyszeniu Rodzin Żołnierzy Niezłomnych Podkarpacia nie zaskakuje. Zakon od zawsze uważał ten obiekt za element obcy i niepożądany na terenie swojej własności – napisał dla Rzeszów News Dawid Domański ze Stowarzyszenia Ochrony Architektury Powojennej .
W ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy bieżącej odsłony sporu o Pomnik Walk Rewolucyjnych (vel: Czynu Rewolucyjnego) oo. Bernardyni trzykrotnie podawali termin, w którym zadecydują o jego dalszym losie. Następnie trzykrotnie ten termin odsuwali, prosząc o cierpliwość.
Za każdym razem padały z ich strony podobne słowa – że zakon potrzebuje czasu do namysłu, że w sprawie występuje wielość stanowisk, które należy wziąć pod uwagę itp.
Na nic zdały się apele rzeszowskich i pozarzeszowskich instytucji oraz profesjonalne sondaże czy internetowe sondy, które wykazywały, że dla zdecydowanej większości rzeszowian (70-80 procent) jest on ważny i życzą sobie jego zachowania w przestrzeni swojego miasta.
Następnie, gdy grupa aktywistów posprzątała teren wokół Pomnika Walk Rewolucyjnych, o który Bernardyni w ogóle nie dbali i dopuścili do tego, że pod rzeźbą zalegała tona ptasiego łajna – napisał w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury, określiwszy to działanie jako nielegalną hucpę.
Zakonnicy podzielili mieszkańców
Bernardyni uznali tego człowieka za kogoś, kogo działania są ogólnie słuszne, a przekazanie mu rzeźby zakończy spór polityczno-ideologiczny, jaki ich zdaniem toczy się wokół niej. Podzielili więc zapatrywania tych uczestników sporu, którym pomnik kojarzy się tylko i wyłącznie z „komuną”.
Uważam, że jeśli w dzisiejszym czasie ktoś nadal jest zdania, iż pytanie – klucz w debacie okołopomnikowej powinno brzmieć: „Czy pomnik z Rzeszowa jest reliktem komunistycznej przeszłości, czy może funkcjonować w innym kontekście”, to nie tylko jest to nieporozumienie, ale osoba stawiająca takie pytanie zwyczajnie nie wie, o czym mówi. Co więcej – powinna się wstydzić.
Przez pewien czas po 1989 roku pomnik mógł być postrzegany jako pamiątka po okresie „słusznie minionym”, albo jakaś śmiesznostka, którą określa się w rubaszny sposób przez jej podobieństwo do ludzkiej waginy.
Bernardyni zbywali argumenty
Idę o zakład, że gdyby dzieło Mariana Koniecznego nie stało na – ówczesnej i obecnej – prowincji, a np. w Warszawie, dyskusja o jego walorach jako dzieła sztuki rozpoczęłaby się znacznie wcześniej niż dopiero kilka lat temu w środowisku rzeszowskich, a następnie krakowskich i lubelskich działaczy społecznych i kulturalnych.
Było to jednak nie tylko podjęcie (nareszcie) wątku, jakiego do tamtej pory brakowało w dyskusjach o pomniku, ale też – co równie ważne – zwrócenie uwagi na fakt, że w czasie od upadku „władzy ludowej” wyrosło całe pokolenie ludzi, którzy nie mają apriorycznego nawyku wiązania np. stylu w architekturze z historią polityczną.
Jeśli jakiś obiekt architektoniczny jest również dziełem sztuki lub ma jakieś inne zalety, to oni po prostu je zauważają i traktują jako samoistny argument. Dla Bernardynów i Stowarzyszenia Rodzin Żołnierzy Niezłomnych Podkarpacia takie argumenty po prostu nie mają racji bytu i są zbywane.
To nie tylko betonowy kloc
Tymczasem Pomnik Walk Rewolucyjnych to niezaprzeczalnie dzieło sztuki, a także ikona popkultury i znak rozpoznawczy miasta Rzeszów. Z każdą kolejną odsłoną sporu, toczącego się już od kilku dekad, pojawiały się nowe argumenty przemawiające za dalszym jego trwaniem, natomiast przeciwnicy jedynie powtarzali swoje.
Marian Konieczny był rzeźbiarzem klasy (co najmniej) ogólnopolskiej, jego realizacje artystyczne znajdują się na kilku kontynentach. O swoim rzeszowskim dziele sądził, że to jedna z lepszych jego prac. W wielu dyskusjach o polskiej (i nie tylko) architekturze i sztuce pokutuje dziwaczny pogląd, iż to, co powojenne – to mniej wartościowe. Stąd wiele osób przyzwyczaiło się widzieć w pomniku rzeszowskim betonowego kloca.
Dopiero od niedawna tendencja do umniejszania tym stylom architektonicznym, które pojawiły się po 1945 roku, powoli się odwraca. Spór o nasz pomnik jest toczony na rzeszowskim podwórku i z natury rzeczy wdani są w niego głównie rzeszowianie. Ale w jaki sposób dyskusja choćby o zaletach dobrej sztuki może być „rzeszowska” czy jakkolwiek „lokalna”? To przecież całkowity absurd.
Komuny w Polsce nie ma od lat
Wskutek zaniedbań podobnych do tych, jakie dotyczą sztuki, historia jest w Polsce pojmowana i nauczana głównie przez pryzmat walk zbrojnych i politycznych o niepodległość państwa polskiego i zachowanie bytu narodu. Jest jasne, że mocodawcy budowy pomnika wykorzystali propagandowo pewne wydarzenia, które miał on upamiętniać, jak wystąpienia robotnicze (nie tylko komunistyczne) i chłopskie z lat trzydziestych XX wieku.
Kulminacją tych wydarzeń był Wielki Strajk Chłopski z roku 1937. W popularnym w Polsce wykładzie historycznym główne postacie z czasów tego strajku wchodzą w prominencję dopiero wtedy, gdy odznaczają się na polu walki o cele narodowe. Jak choćby Stanisław Mikołajczyk, który pojawia się w podręcznikach do historii od momentu objęcia urzędu premiera Rządu RP na uchodźstwie i potem, kiedy musiał uciekać na zachód przed nowymi władzami. Trudno szukać w nich informacji o tym, że w latach wcześniejszych był przywódcą tego strajku. Lub Maciej Rataj, o którym uczy się tylko, że był Marszałkiem Sejmu RP, dwukrotnie pełniącym obowiązki prezydenta, a po nastaniu hitlerowskiej okupacji został zamordowany przez Niemców. Pomija się np. jego wieloletnie działania w partiach ludowych.
Osoby z grona przeciwników pomnika, przy odrobinie dobrej woli i przyjęciu innej percepcji mogłyby spróbować zrewidować pogląd na ten monument jako taki oraz na jego dalsze istnienie. Przecież upamiętnia on również Mikołajczyka, Rataja i inne osoby, o których mowa jest wprost w dokumentach sporządzanych przez komitet jego budowy, jak Herman Liebermann czy ks. Stanisław Stojałowski.
Można popatrzeć na całe zagadnienie już bez propagandowych naleciałości, w które uwikłała go komunistyczna władza. Przecież komuny nie ma w Polsce już od wielu lat! Wąskie, tendencyjne i wybiórcze patrzenie na obecne w sporze o pomnik wątki historyczne i inne jest niczym innym jak tylko kalką spojrzenia, które na tę rzeźbę mieli sami komuniści.
Zła wola i nienawiść
Starania o usunięcie Pomnika Walk Rewolucyjnych środowiska mu nieprzychylne nazywają walką o pamięć. Trudno mi zobaczyć w takiej postawie coś innego, oprócz żalu, że procesy społeczne toczące się w ciągu ostatnich przeszło trzech dekad jego istnienia już w wolnej Polsce nie poszły tak, jak oni by sobie tego życzyli. Niewiele ludzi zrozumiałoby dziś, dlaczego ktoś uważa całkowite wyburzenie czegokolwiek za akt sprawiedliwości dziejowej albo metodę nauczania historii. Nie wynika to ze złej pamięci historycznej, ale z postępujących wolnych procesów, które miały miejsce w Polsce po 1989 roku.
Potrzeba naprawdę dużej obstrukcji i głębokich pokładów złej woli lub wręcz nienawiści do pomnika oraz ceniących go mieszkańców Rzeszowa, aby tak jednostronnie i skrajnie patrzeć na tę złożoną tematykę. Gdyby ktoś jeszcze rzeczywiście chciał tę historię fałszować!
Jedyna słuszna wizja
Miasto starało się przejąć rzeźbę, aby nadać jej nową wymowę, uaktualnioną choćby o „zdrowe” postrzeganie historii czy uczciwe podejście do sztuki. To na przykładzie rzeszowskiego pomnika, jak na mało którym, można edukować o skomplikowanym dziedzictwie historycznym, o sile symbolu czy o tym, że dobra sztuka ma to do siebie, że jako ponadczasowa może podlegać reinterpretacji.
Zwolennicy pomnika chcą czegoś zupełnie odwrotnego niż zamazywanie pamięci, a takiego zamazania – wszystkich wątków, które nie odpowiadają hermetycznym poglądom oraz narzucenia swojej, „jedynie słusznej” wizji – chcieli i chcą od lat jego przeciwnicy.
Decyzja, jaką podjęli Bernardyni, o przekazaniu go stowarzyszeniu grupującego samych tychże przeciwników (będących w Rzeszowie marginalną liczbą osób) jest absolutnym kuriozum. Mnogie argumenty zwolenników zostały zupełnie zignorowane. Uważam, że zakon nigdy nie brał tych osób i argumentów na poważnie pod uwagę.
Dawid Domański – Stowarzyszenie Ochrony Architektury Powojennej