
Rada Miasta Sanoka w referendum nie została odwołana – podała oficjalnie w poniedziałek PKW. Do odwołania potrzeba było ponad 8,3 tys. głosów. W niedzielę do urn poszło jedynie ponad 3,9 tys. sanoczan, z tej liczby za odwołaniem zagłosowało 3,7 tys. osób. Frekwencja w głosowaniu wyniosła niewiele ponad 14 proc.
Zgodnie z przepisami, żeby referendum było wiążące, udział w nim musi wziąć przynajmniej 3/5 liczby biorących udział w wyborze odwoływanego organu. W przypadku Sanoka musiało to być ponad 8,3 tys. osób.
Niedzielne referendum było pokłosiem sporów, które od początku kadencji toczy burmistrz miasta Tomasz Matuszewski z większością radnych.
Autorzy głosowania
Autorami wniosku o referendum były osoby związane z burmistrzem Sanoka. Burmistrz podkreślał wielokrotnie, że ostatnie półtora roku za sprawą rady miasta to czas chaosu, blokowania rozwoju i destrukcji finansów.
– Teraz Sanoczanie powiedzą, czy chcą tego dalej, czy wybiorą zmianę – mówił Matuszewski w dniu ogłoszenia przez komisarza wyborczego daty referendum.
Natomiast zdaniem przewodniczącego rady miasta Sławomira Miklicza referendum miało przykryć problemy finansowe Sanoka.
Burmistrz komentuje wyniki
Po ogłoszeniu wyników niedzielnego referendum Matuszewski w swoich mediach społecznościowych napisał, że spośród osób, które wzięły udział w referendum, ponad 94 proc. opowiedziało się za odwołaniem rady miasta.
– Tego głosu nie da się zamieść pod dywan” – dodał.
Zdaniem Matuszewskiego wyniki referendum pokazują, że „mieszkańcy oczekują odpowiedzialności, współpracy i końca jałowego przeciągania liny”.
– To jest czerwone światło, które powinno skłonić Radę do poważnej refleksji. Ostatnie miesiące pokazały głęboki podział, brak współpracy, brak decyzji, ignorowanie rekomendacji instytucji nadzorczych i powtarzalny chaos, który kosztuje Sanok czas i pieniądze. Jeżeli to się nie zmieni – kolejne trzy lata będą wyglądać tak samo albo gorzejm – napisał burmistrz.
Miklicz od dłuższego czasu zarzuca burmistrzowi złą politykę finansową. Ostrzega, że miasto ma poważne problemy z długiem i wskazuje, że zadłużenie Sanoka ma sięgnąć ok. 174 mln zł. W jego ocenie referendum nie było „naprawą sytuacji”, tylko próbą przykrycia tych kłopotów i przerzucenia odpowiedzialności na radę miasta.
Komisje, sądy i wezwania do bojkotu
Spór nie skończył się na słowach o zadłużeniu. Przeniósł się też na samo głosowanie. W komisjach, które liczyły głosy, zasiedli głównie ludzie wskazani przez inicjatorów referendum, czyli środowisko burmistrza. Miklicz wprost pisał w mediach społecznościowych, że taki układ budzi wątpliwości i zaproponował, żeby część składu wskazała także rada miasta.
Burmistrz odbił piłkę i stwierdził, że przepisy nie dają takiej możliwości. Po tym przewodniczący rady przestał udawać, że to „zwykłe różnice zdań” – zaczął otwarcie namawiać mieszkańców, by zostali w domach i nie przychodzili na referendum. W swoich wpisach przekonywał, że w tej sytuacji „najbezpieczniejszy głos” to właśnie brak udziału w głosowaniu, skoro komisje tworzą wyłącznie ludzie związani z inicjatorami referendum
Matuszewski odpowiedział, że prawo nie przewiduje takiego rozwiązania. Po tej wymianie przewodniczący rady zaczął wprost zachęcać mieszkańców, żeby nie szli na referendum. W swoich wpisach przekonywał, że „głos, którego nie da się sfałszować”, to właśnie brak udziału w głosowaniu, skoro komisje tworzą wyłącznie ludzie związani z inicjatorami referendum. W mieście pojawiły się też naklejki z hasłem wzywającym do „odwołania bajzlu” i datą głosowania.
Konflikt trafił do sądu. Komitet referendalny i burmistrz złożyli wniosek przeciwko Mikliczowi. Sąd w Krośnie w pierwszej instancji przyznał im rację i zakazał przewodniczącemu rady rozpowszechniania informacji, które uznał za nieprawdziwe. Miklicz nie odpuścił i zaskarżył to rozstrzygnięcie.
Sąd Apelacyjny w Rzeszowie inaczej spojrzał na sprawę – oddalił wniosek komitetu i burmistrza, a tym samym przyznał rację przewodniczącemu rady. Postanowienie jest prawomocne. Po ogłoszeniu tej decyzji Miklicz napisał, że burmistrz, oskarżając go wcześniej o łamanie prawa, naruszył jego dobra osobiste i „człowiek honoru powinien przeprosić”.
Matuszewski z kolei poinformował, że ma już postanowienie sądu apelacyjnego, ale bez uzasadnienia. Stwierdził, że skoro jego przeciwnik polityczny powołuje się na decyzję sądu, to powinien pokazać mieszkańcom jej pełną treść. Jednocześnie przywołał uzasadnienie wyroku sądu w Krośnie, który był dla niego korzystny, choć później wyższa instancja go uchyliła.
(lp, źródło PAP)
Czytaj więcej:

Rada Miasta Sanoka w referendum nie została odwołana – podała oficjalnie w poniedziałek PKW. Do odwołania potrzeba było ponad 8,3 tys. głosów. W niedzielę do urn poszło jedynie ponad 3,9 tys. sanoczan, z tej liczby za odwołaniem zagłosowało 3,7 tys. osób. Frekwencja w głosowaniu wyniosła niewiele ponad 14 proc.
Zgodnie z przepisami, żeby referendum było wiążące, udział w nim musi wziąć przynajmniej 3/5 liczby biorących udział w wyborze odwoływanego organu. W przypadku Sanoka musiało to być ponad 8,3 tys. osób.
Niedzielne referendum było pokłosiem sporów, które od początku kadencji toczy burmistrz miasta Tomasz Matuszewski z większością radnych.
Autorzy głosowania
Autorami wniosku o referendum były osoby związane z burmistrzem Sanoka. Burmistrz podkreślał wielokrotnie, że ostatnie półtora roku za sprawą rady miasta to czas chaosu, blokowania rozwoju i destrukcji finansów.
– Teraz Sanoczanie powiedzą, czy chcą tego dalej, czy wybiorą zmianę – mówił Matuszewski w dniu ogłoszenia przez komisarza wyborczego daty referendum.
Natomiast zdaniem przewodniczącego rady miasta Sławomira Miklicza referendum miało przykryć problemy finansowe Sanoka.
Burmistrz komentuje wyniki
Po ogłoszeniu wyników niedzielnego referendum Matuszewski w swoich mediach społecznościowych napisał, że spośród osób, które wzięły udział w referendum, ponad 94 proc. opowiedziało się za odwołaniem rady miasta.
– Tego głosu nie da się zamieść pod dywan” – dodał.
Zdaniem Matuszewskiego wyniki referendum pokazują, że „mieszkańcy oczekują odpowiedzialności, współpracy i końca jałowego przeciągania liny”.
– To jest czerwone światło, które powinno skłonić Radę do poważnej refleksji. Ostatnie miesiące pokazały głęboki podział, brak współpracy, brak decyzji, ignorowanie rekomendacji instytucji nadzorczych i powtarzalny chaos, który kosztuje Sanok czas i pieniądze. Jeżeli to się nie zmieni – kolejne trzy lata będą wyglądać tak samo albo gorzejm – napisał burmistrz.
Miklicz od dłuższego czasu zarzuca burmistrzowi złą politykę finansową. Ostrzega, że miasto ma poważne problemy z długiem i wskazuje, że zadłużenie Sanoka ma sięgnąć ok. 174 mln zł. W jego ocenie referendum nie było „naprawą sytuacji”, tylko próbą przykrycia tych kłopotów i przerzucenia odpowiedzialności na radę miasta.
Komisje, sądy i wezwania do bojkotu
Spór nie skończył się na słowach o zadłużeniu. Przeniósł się też na samo głosowanie. W komisjach, które liczyły głosy, zasiedli głównie ludzie wskazani przez inicjatorów referendum, czyli środowisko burmistrza. Miklicz wprost pisał w mediach społecznościowych, że taki układ budzi wątpliwości i zaproponował, żeby część składu wskazała także rada miasta.
Burmistrz odbił piłkę i stwierdził, że przepisy nie dają takiej możliwości. Po tym przewodniczący rady przestał udawać, że to „zwykłe różnice zdań” – zaczął otwarcie namawiać mieszkańców, by zostali w domach i nie przychodzili na referendum. W swoich wpisach przekonywał, że w tej sytuacji „najbezpieczniejszy głos” to właśnie brak udziału w głosowaniu, skoro komisje tworzą wyłącznie ludzie związani z inicjatorami referendum
Matuszewski odpowiedział, że prawo nie przewiduje takiego rozwiązania. Po tej wymianie przewodniczący rady zaczął wprost zachęcać mieszkańców, żeby nie szli na referendum. W swoich wpisach przekonywał, że „głos, którego nie da się sfałszować”, to właśnie brak udziału w głosowaniu, skoro komisje tworzą wyłącznie ludzie związani z inicjatorami referendum. W mieście pojawiły się też naklejki z hasłem wzywającym do „odwołania bajzlu” i datą głosowania.
Konflikt trafił do sądu. Komitet referendalny i burmistrz złożyli wniosek przeciwko Mikliczowi. Sąd w Krośnie w pierwszej instancji przyznał im rację i zakazał przewodniczącemu rady rozpowszechniania informacji, które uznał za nieprawdziwe. Miklicz nie odpuścił i zaskarżył to rozstrzygnięcie.
Sąd Apelacyjny w Rzeszowie inaczej spojrzał na sprawę – oddalił wniosek komitetu i burmistrza, a tym samym przyznał rację przewodniczącemu rady. Postanowienie jest prawomocne. Po ogłoszeniu tej decyzji Miklicz napisał, że burmistrz, oskarżając go wcześniej o łamanie prawa, naruszył jego dobra osobiste i „człowiek honoru powinien przeprosić”.
Matuszewski z kolei poinformował, że ma już postanowienie sądu apelacyjnego, ale bez uzasadnienia. Stwierdził, że skoro jego przeciwnik polityczny powołuje się na decyzję sądu, to powinien pokazać mieszkańcom jej pełną treść. Jednocześnie przywołał uzasadnienie wyroku sądu w Krośnie, który był dla niego korzystny, choć później wyższa instancja go uchyliła.
(lp, źródło PAP)
Czytaj więcej: