October 25, 2025
Zdjęcie: Pixabay

W nocy z soboty na niedzielę, czyli z 25 na 26 października, cofamy zegarki z godziny 3:00 na 2:00. Wracamy na tzw. czas zimowy (środkowoeuropejski). Praktycznie oznacza to godzinę snu więcej, ale też wcześniejszy zmrok – po zmianie dużo szybciej robi się ciemno po południu.

To przestawianie zegarków jest u nas obowiązkowe. Polska stosuje te same zasady, co reszta Unii Europejskiej: czas letni zaczyna się w ostatnią niedzielę marca, czas zimowy wraca w ostatnią niedzielę października. Chodzi o to, żeby wszystkie kraje zmieniały czas jednocześnie i nie robiły sobie chaosu na granicach i w rozkładach pociągów czy samolotów.

Skąd w ogóle wzięła się zmiana czasu

Zmiana czasu nie jest wymysłem XXI w. Zaczęto ją wprowadzać ponad sto lat temu po to, żeby oszczędzać energię. W dużym skrócie: oficjalnie przesuwa się godzinę tak, żeby dłużej było jasno „po pracy”, a krócej rano, kiedy i tak większość ludzi śpi. Mniej sztucznego światła = mniejsze zużycie paliwa i prądu. Taki był pierwotny cel gospodarczy i energetyczny. Ten pomysł jako pierwszy na dużą skalę zastosowały Niemcy w czasie I wojny światowej i szybko przejęły go inne państwa europejskie.

Później zmiana czasu wracała zawsze wtedy, kiedy liczyła się każda kilowatogodzina, np. w okresach kryzysów energetycznych. Z biegiem lat stało się to rutyną administracyjną. Dwa razy do roku przesuwamy zegarek i nikt nawet nie pyta „dlaczego”, tylko po prostu tak robi.

Dlaczego dziś ludzie tego już nie chcą

Coraz częściej mówi się, że ta oszczędność energii jest dziś symboliczna. Żyjemy inaczej niż 40 czy 60 lat temu, prąd zużywamy przez cały dzień, pracujemy w biurach z oświetleniem LED, mamy sklepy czynne do późna, a sektor usług nie zamyka się wraz z zachodem słońca.

Natomiast realny problem jest inny – zdrowie i bezpieczeństwo. Badania, które cytowano w Parlamencie Europejskim i Komisji Europejskiej, wskazywały, że krótko po zmianie czasu rośnie zmęczenie, spada koncentracja, zwiększa się ryzyko wypadków, a wcześnie zapadająca ciemność pogarsza widoczność kierowcom i pieszym. Są też sygnały o zaburzeniach rytmu snu i gorszym samopoczuciu, szczególnie jesienią.

To dlatego od kilku lat trwa presja, żeby z tym skończyć.

Mieliśmy z tym skończyć. Co stanęło na przeszkodzie

Parlament Europejski już wcześniej zagłosował za tym, żeby państwa członkowskie przestały zmieniać czas co pół roku. Bruksela zrobiła nawet konsultacje publiczne: głosowało około 4,6 mln osób z całej Unii i aż 84 proc. z nich było za tym, żeby zlikwidować zmianę czasu. To był rekordowy wynik takiej konsultacji w historii Komisji Europejskiej.

Plan wyglądał tak: każdy kraj miał wybrać, przy którym czasie zostaje na stałe – letnim albo zimowym – dzięki temu już nie ruszać zegarka w marcu i październiku. I tu się to wyłożyło.

Jeśli jedne państwa zostałyby na stałe przy czasie letnim, a inne przy zimowym, mielibyśmy konflikt stref czasowych nawet między sąsiadami. Inaczej kursowałyby pociągi, inaczej byłyby zaplanowane dostawy, inaczej pracowałyby firmy przygraniczne. Ministrowie transportu i infrastruktury w kilku krajach powiedzieli wtedy wprost: „Nie możemy zrobić bałaganu tylko po to, żeby ludzie nie musieli przestawiać budzika”. Efekt jest taki, że wspólna decyzja ciągle nie zapadła, więc zmiana czasu dalej obowiązuje.

Czy ta zmiana będzie jedną z ostatnich

Coraz częściej mówi się, że tak. Politycznie temat wraca co roku, a argument, że „to rozwiązanie z epoki węgla i świeczki” jest coraz głośniejszy. Ale formalnie – dopóki państwa UE nie dogadają się, czy zostać przy czasie letnim czy zimowym, nic się nie zmienia.

Reasumując cały powyższy elaborat: dzisiaj w nocy, tj. soboty na niedzielę (25 na 26 października) cofamy zegarki z godz. 3:00 na 2:00. 

(red.)

Czytaj więcej:

Straż Graniczna zbierze odciski palców i zdjęcie. Na Jasionce startuje rejestr wjazdów i wyjazdów

Zdjęcie: Pixabay

W nocy z soboty na niedzielę, czyli z 25 na 26 października, cofamy zegarki z godziny 3:00 na 2:00. Wracamy na tzw. czas zimowy (środkowoeuropejski). Praktycznie oznacza to godzinę snu więcej, ale też wcześniejszy zmrok – po zmianie dużo szybciej robi się ciemno po południu.

To przestawianie zegarków jest u nas obowiązkowe. Polska stosuje te same zasady, co reszta Unii Europejskiej: czas letni zaczyna się w ostatnią niedzielę marca, czas zimowy wraca w ostatnią niedzielę października. Chodzi o to, żeby wszystkie kraje zmieniały czas jednocześnie i nie robiły sobie chaosu na granicach i w rozkładach pociągów czy samolotów.

Skąd w ogóle wzięła się zmiana czasu

Zmiana czasu nie jest wymysłem XXI w. Zaczęto ją wprowadzać ponad sto lat temu po to, żeby oszczędzać energię. W dużym skrócie: oficjalnie przesuwa się godzinę tak, żeby dłużej było jasno „po pracy”, a krócej rano, kiedy i tak większość ludzi śpi. Mniej sztucznego światła = mniejsze zużycie paliwa i prądu. Taki był pierwotny cel gospodarczy i energetyczny. Ten pomysł jako pierwszy na dużą skalę zastosowały Niemcy w czasie I wojny światowej i szybko przejęły go inne państwa europejskie.

Później zmiana czasu wracała zawsze wtedy, kiedy liczyła się każda kilowatogodzina, np. w okresach kryzysów energetycznych. Z biegiem lat stało się to rutyną administracyjną. Dwa razy do roku przesuwamy zegarek i nikt nawet nie pyta „dlaczego”, tylko po prostu tak robi.

Dlaczego dziś ludzie tego już nie chcą

Coraz częściej mówi się, że ta oszczędność energii jest dziś symboliczna. Żyjemy inaczej niż 40 czy 60 lat temu, prąd zużywamy przez cały dzień, pracujemy w biurach z oświetleniem LED, mamy sklepy czynne do późna, a sektor usług nie zamyka się wraz z zachodem słońca.

Natomiast realny problem jest inny – zdrowie i bezpieczeństwo. Badania, które cytowano w Parlamencie Europejskim i Komisji Europejskiej, wskazywały, że krótko po zmianie czasu rośnie zmęczenie, spada koncentracja, zwiększa się ryzyko wypadków, a wcześnie zapadająca ciemność pogarsza widoczność kierowcom i pieszym. Są też sygnały o zaburzeniach rytmu snu i gorszym samopoczuciu, szczególnie jesienią.

To dlatego od kilku lat trwa presja, żeby z tym skończyć.

Mieliśmy z tym skończyć. Co stanęło na przeszkodzie

Parlament Europejski już wcześniej zagłosował za tym, żeby państwa członkowskie przestały zmieniać czas co pół roku. Bruksela zrobiła nawet konsultacje publiczne: głosowało około 4,6 mln osób z całej Unii i aż 84 proc. z nich było za tym, żeby zlikwidować zmianę czasu. To był rekordowy wynik takiej konsultacji w historii Komisji Europejskiej.

Plan wyglądał tak: każdy kraj miał wybrać, przy którym czasie zostaje na stałe – letnim albo zimowym – dzięki temu już nie ruszać zegarka w marcu i październiku. I tu się to wyłożyło.

Jeśli jedne państwa zostałyby na stałe przy czasie letnim, a inne przy zimowym, mielibyśmy konflikt stref czasowych nawet między sąsiadami. Inaczej kursowałyby pociągi, inaczej byłyby zaplanowane dostawy, inaczej pracowałyby firmy przygraniczne. Ministrowie transportu i infrastruktury w kilku krajach powiedzieli wtedy wprost: „Nie możemy zrobić bałaganu tylko po to, żeby ludzie nie musieli przestawiać budzika”. Efekt jest taki, że wspólna decyzja ciągle nie zapadła, więc zmiana czasu dalej obowiązuje.

Czy ta zmiana będzie jedną z ostatnich

Coraz częściej mówi się, że tak. Politycznie temat wraca co roku, a argument, że „to rozwiązanie z epoki węgla i świeczki” jest coraz głośniejszy. Ale formalnie – dopóki państwa UE nie dogadają się, czy zostać przy czasie letnim czy zimowym, nic się nie zmienia.

Reasumując cały powyższy elaborat: dzisiaj w nocy, tj. soboty na niedzielę (25 na 26 października) cofamy zegarki z godz. 3:00 na 2:00. 

(red.)

Czytaj więcej:

Straż Graniczna zbierze odciski palców i zdjęcie. Na Jasionce startuje rejestr wjazdów i wyjazdów

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *