
To był pogodna i ciepła środa. Ekipa objazdowego kina zainstalowała się wczesnym popołudniem. Zabito deskami w szkolnym baraku praktycznie wszystkie okna, żeby nikt nie mógł oglądać filmu bez biletu.
Wieczorem 11 maja 1955 r. w szkolnym baraku w Wielopolu Skrzyńskim ekipa kina objazdowego wyświetlała komedię „Sprawa do załatwienia”. Palący papierosa operator projektora wywołał pożar, w którym spłonęło żywcem 58 osób, w tym 38 dzieci.
Pogodna i ciepła środa
To był pogodna i ciepła środa. Z relacji zawartej w rozdziale pt. „Ofiarny stos” książki pt. „Wielopolszczyzna – szkice z dziejów”, zredagowanej przez Władysława Tabasza w 1991 roku wynika, że ekipa objazdowego kina zainstalowała się wczesnym popołudniem, zabijając deskami w szkolnym baraku praktycznie wszystkie okna – by nikt nie mógł oglądać filmu bez biletu – po czym udała się do gospody na obiad, „suto zresztą zakrapiany alkoholem”.
„Mistrzowie objazdowego kina byli wtedy wręcz gwiazdorami w odwiedzanych miejscowościach, więc nikt nie skąpił im niczego” – napisał reporter Janusz Klich (1947-2013) na portalu „Podkarpacka historia”.
Sala kinowa w baraku szkolnym
„Przygotowując salę widowiskową w tutejszym baraku szkolnym pracownicy kina naruszyli wiele zasad bezpieczeństwa” – przypomniano na stronie wielopole.ue. „Z pudeł wyjęto i rozłożono na blacie stołu 10 zwojów taśmy filmowej. Ważyły one łącznie 18 kg (dwa zwoje „Kroniki filmowej” i osiem rolek filmu). Wyeksponowanie ich na stole stanowiło poważne naruszenie zasad pracy z taśmą filmową, która była wykonana z wyjątkowo łatwopalnego materiału. Taką jak ta – taśmę celuloidową – należało przechowywać w metalowych pudłach, daleko od projektora i źródeł ognia” – wyjaśniono.
„Co więcej, barak nie posiadał wyposażenia przeciwpożarowego, w dużej sali były zawieszone liczne ozdoby z papieru, a drewno, z którego wykonano budynek, było wysuszone, ponieważ od dłuższego czasu nie padały deszcze” – dodano.

Przyszło około 200 widzów
Na seans „Sprawy do załatwienia” – wyreżyserowanej przez Jana Rybkowskiego z Adolfem Dymszą w ośmiu rolach – przyszło około 200 widzów, w większości dzieci i młodzież. Według relacji świadków, pijani pracownicy kina palili papierosy, siedząc lub stojąc przy stole z projektorem i taśmami filmowymi, a niedopałki rzucali na podłogę (w tym miejscu drewniana podłoga była obita blachą).
„Operator zdjął szpulę z częścią filmu, cały czas trzymając w ustach zapalonego papierosa. Podczas zwijania końcówki taśmy dotknął ją końcem papierosa, coś syknęło i nagle cała taśma stanęła w płomieniach. Odrzucił ją od siebie, ale w kierunku pozostałych taśm, po czym ktoś krzyknął: – Pali się! Uciekać!” – przypomniała relację obecnego na seansie świadka reporterka Barbara Pawlak, która dla TVP3 Rzeszów zrealizowała film dokumentalny pt. „Sprawa do załatwienia” (2002).
„Co 10 minut projekcję przerywano, by operator mógł zmienić szpulę, a każda taka przerwa była okazją do rozmów. Przy projektorze zebrała się spora grupa gapiów. Mężczyźni palili papierosy, żartowali i rozmawiali z podpitym operatorem. Niedopałki rzucali pod nogi” – napisał Przemysław Semczuk w reportażu pt. „1955 Ostatni film” („Newsweek”, 2010).
Pożar! Uciekać!
„Podczas czwartej przerwy operator jak zwykle zdjął z projektora wyświetloną rolkę filmu. Nową uniósł do góry w taki sposób, że wstęga odwiniętej taśmy filmowej swobodnie zwisała do podłogi. W tym momencie stłoczeni obok ludzie usłyszeli trzask. W mgnieniu oka spod nóg operatora wystrzelił płomień. Mężczyzna próbował go zdusić rękami, ale nie dał rady.
Łatwopalna celuloidowa taśma buchnęła płomieniem, który objął pozostałe rolki złożone na stole obok projektora. Trujący gaz z palącego się celuloidu w parę chwil wypełnił całą świetlicę. Obecny na sali Józef Cebula, strażak ochotnik, zdążył krzyknąć: Pożar! Uciekać! Złapał ławkę, wybił nią okno i ludzie rzucili się do ucieczki” – relacjonował.
Płomienie zablokowały wyjście
Krople płonącego celuloidu spadły na leżącą na stole taśmę i na nieobitą blachą podłogę, która także zajęła się ogniem – a od niej błyskawicznie reszta baraku. „Pracownicy kina uciekli przez drzwi. Widzowie zostali uwięzieni wewnątrz gdyż płomienie wokół stołu zablokowały wyjście” – opisano na stronie wielopole.ue.
Niewiele mogła pomóc interwencja miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej, która przybyła na miejsce pożaru 11 minut po wznieceniu ognia. Większość strażaków była na seansie — po wydostaniu się z baraku musieli dobiec do remizy, wyłamać drzwi i powrócić ze sprzętem.
„Po kilku godzinach strażacy dogasili pogorzelisko. Potem zostali, aby go pilnować. Bali się, że psy rozniosą po okolicy kawałki spalonych ciał. Następnego ranka na miejsce pożaru przybył samolotem wiceminister spraw wewnętrznych Zygfryd Sznyk z prokuratorem generalnym Kazimierzem Koszutką” – napisał Przemysław Semczuk.

Pogrzeb ofiar trwał też dwa dni
Pogrzeb ofiar zaczął się dwa dni później i trwał też dwa dni – pierwszego dnia pochowano 34 osoby. Uroczystość odbywała się pod kontrolą milicji i Urzędu Bezpieczeństwa – zabroniono robienia zdjęć. „Gdy tylko wyjąłem aparat, podbiegli do mnie ubowcy” – opowiadał Semczukowi Roman Lipa miejscowy fotograf. „Powiedzieli, że mogę fotografować tylko w domach i na podwórzach pojedyncze trumny. Cały czas byłem obstawiony tajniakami” – dodał.
„Gdy czoło pochodu było już na cmentarzu, dalsze trumny wynoszono jeszcze z kościoła. Gdy wszystkie trumny znalazły się już na cmentarzu, ten zapełnił się niemal ludźmi, a powietrze rozdzierał już nie tylko płacz i szloch, ale po prostu ryk bólu i rozpaczy…” – napisał w kronice parafialnej ksiądz Julian Śmietana, ówczesny proboszcz parafii pw. Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej w Wielopolu Skrzyńskim, który w dniu tragedii, widząc pożar, udzielił jego ofiarom ogólnego rozgrzeszenia.
Szczątkami spalonych ludzi łatali dziury w drodze
Na miejscowym cmentarzu znajduje się grób ze wstrząsającą inskrypcją. „Tu spoczywają resztki zwłok nieznanych. Zginęli tragiczna śmiercią dnia 11.05.1955 w Wielopolu. Proszą o Zdrowaś Mario”. Zaraz po pożarze mieszkańców Wielopola dotknęła kolejna tragedia. „W sobotnie popołudnie, zaraz po pogrzebie do Wielopola przyjechała ekipa z pobliskich Ropczyc. Robotnicy mieli uprzątnąć pogorzelisko” – napisał Dariusz Burliński w artykule pt. „Szczątkami spalonych ludzi chciano załatać dziury w drodze.
Pożar w Wielopolu Skrzyńskim na Rzeszowszczyźnie” („Fakt”, 2021). „Łopatami zbierali popiół, w którym były resztki zwęglonych kończyn. Zamiast wywieść je na cmentarz, zaczęli wywozić na drogę do Targowicy i zasypywać nimi dziury w drodze. W końcu ktoś z mieszkańców Wielopola zauważył, co robią. Doszło do awantury. Chcąc, niechcąc ekipa zebrała resztki ciał i pochowano je w zbiorowym grobie” – dodał.
Komedia, która przerodziła się w tragedię
Za spowodowanie pożaru 6 osób skazano na kary bezwzględnego więzienia – od 1 roku do 15 lat. Jeden ze skazanych popełnił samobójstwo w zakładzie karnym.
„11 maja 1955 roku byłam pierwszy raz w kinie” – wspominała Romualda Bokota, z domu Para, która w tragicznym pożarze straciła siostrę, 8-letnią Aleksandrę i ojca 34-letniego Józefa. „Po tym zdarzeniu, zbudowano u nas kino, nazywało się Wielopolanka, ale mama nigdy mi nie pozwoliła. Nigdy nie dostałam pieniędzy, żeby tam pójść. Bała się, że mnie może stracić. Nie chodziłam do kina” – opowiadała, cytowana w artykule Dariusza Burlińskiego. „Dopiero kiedy byłam dorosła, to się przemogłam i poszłam na film. Wiele lat temu oglądałam, ale już w telewizji, ten film „Sprawa do załatwienia”. To była komedia, która u nas przerodziła się w tragedię” – dodała.
Pomnik na miejscu tej tragedii odsłonięto w 1982 roku – ponad ćwierć wieku po pożarze. (PAP)
Czytaj więcej:
Zaczytana noc w Rzeszowie – WiMBP zaprasza na Noc Biblioteki

To był pogodna i ciepła środa. Ekipa objazdowego kina zainstalowała się wczesnym popołudniem. Zabito deskami w szkolnym baraku praktycznie wszystkie okna, żeby nikt nie mógł oglądać filmu bez biletu.
Wieczorem 11 maja 1955 r. w szkolnym baraku w Wielopolu Skrzyńskim ekipa kina objazdowego wyświetlała komedię „Sprawa do załatwienia”. Palący papierosa operator projektora wywołał pożar, w którym spłonęło żywcem 58 osób, w tym 38 dzieci.
Pogodna i ciepła środa
To był pogodna i ciepła środa. Z relacji zawartej w rozdziale pt. „Ofiarny stos” książki pt. „Wielopolszczyzna – szkice z dziejów”, zredagowanej przez Władysława Tabasza w 1991 roku wynika, że ekipa objazdowego kina zainstalowała się wczesnym popołudniem, zabijając deskami w szkolnym baraku praktycznie wszystkie okna – by nikt nie mógł oglądać filmu bez biletu – po czym udała się do gospody na obiad, „suto zresztą zakrapiany alkoholem”.
„Mistrzowie objazdowego kina byli wtedy wręcz gwiazdorami w odwiedzanych miejscowościach, więc nikt nie skąpił im niczego” – napisał reporter Janusz Klich (1947-2013) na portalu „Podkarpacka historia”.
Sala kinowa w baraku szkolnym
„Przygotowując salę widowiskową w tutejszym baraku szkolnym pracownicy kina naruszyli wiele zasad bezpieczeństwa” – przypomniano na stronie wielopole.ue. „Z pudeł wyjęto i rozłożono na blacie stołu 10 zwojów taśmy filmowej. Ważyły one łącznie 18 kg (dwa zwoje „Kroniki filmowej” i osiem rolek filmu). Wyeksponowanie ich na stole stanowiło poważne naruszenie zasad pracy z taśmą filmową, która była wykonana z wyjątkowo łatwopalnego materiału. Taką jak ta – taśmę celuloidową – należało przechowywać w metalowych pudłach, daleko od projektora i źródeł ognia” – wyjaśniono.
„Co więcej, barak nie posiadał wyposażenia przeciwpożarowego, w dużej sali były zawieszone liczne ozdoby z papieru, a drewno, z którego wykonano budynek, było wysuszone, ponieważ od dłuższego czasu nie padały deszcze” – dodano.

Przyszło około 200 widzów
Na seans „Sprawy do załatwienia” – wyreżyserowanej przez Jana Rybkowskiego z Adolfem Dymszą w ośmiu rolach – przyszło około 200 widzów, w większości dzieci i młodzież. Według relacji świadków, pijani pracownicy kina palili papierosy, siedząc lub stojąc przy stole z projektorem i taśmami filmowymi, a niedopałki rzucali na podłogę (w tym miejscu drewniana podłoga była obita blachą).
„Operator zdjął szpulę z częścią filmu, cały czas trzymając w ustach zapalonego papierosa. Podczas zwijania końcówki taśmy dotknął ją końcem papierosa, coś syknęło i nagle cała taśma stanęła w płomieniach. Odrzucił ją od siebie, ale w kierunku pozostałych taśm, po czym ktoś krzyknął: – Pali się! Uciekać!” – przypomniała relację obecnego na seansie świadka reporterka Barbara Pawlak, która dla TVP3 Rzeszów zrealizowała film dokumentalny pt. „Sprawa do załatwienia” (2002).
„Co 10 minut projekcję przerywano, by operator mógł zmienić szpulę, a każda taka przerwa była okazją do rozmów. Przy projektorze zebrała się spora grupa gapiów. Mężczyźni palili papierosy, żartowali i rozmawiali z podpitym operatorem. Niedopałki rzucali pod nogi” – napisał Przemysław Semczuk w reportażu pt. „1955 Ostatni film” („Newsweek”, 2010).
Pożar! Uciekać!
„Podczas czwartej przerwy operator jak zwykle zdjął z projektora wyświetloną rolkę filmu. Nową uniósł do góry w taki sposób, że wstęga odwiniętej taśmy filmowej swobodnie zwisała do podłogi. W tym momencie stłoczeni obok ludzie usłyszeli trzask. W mgnieniu oka spod nóg operatora wystrzelił płomień. Mężczyzna próbował go zdusić rękami, ale nie dał rady.
Łatwopalna celuloidowa taśma buchnęła płomieniem, który objął pozostałe rolki złożone na stole obok projektora. Trujący gaz z palącego się celuloidu w parę chwil wypełnił całą świetlicę. Obecny na sali Józef Cebula, strażak ochotnik, zdążył krzyknąć: Pożar! Uciekać! Złapał ławkę, wybił nią okno i ludzie rzucili się do ucieczki” – relacjonował.
Płomienie zablokowały wyjście
Krople płonącego celuloidu spadły na leżącą na stole taśmę i na nieobitą blachą podłogę, która także zajęła się ogniem – a od niej błyskawicznie reszta baraku. „Pracownicy kina uciekli przez drzwi. Widzowie zostali uwięzieni wewnątrz gdyż płomienie wokół stołu zablokowały wyjście” – opisano na stronie wielopole.ue.
Niewiele mogła pomóc interwencja miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej, która przybyła na miejsce pożaru 11 minut po wznieceniu ognia. Większość strażaków była na seansie — po wydostaniu się z baraku musieli dobiec do remizy, wyłamać drzwi i powrócić ze sprzętem.
„Po kilku godzinach strażacy dogasili pogorzelisko. Potem zostali, aby go pilnować. Bali się, że psy rozniosą po okolicy kawałki spalonych ciał. Następnego ranka na miejsce pożaru przybył samolotem wiceminister spraw wewnętrznych Zygfryd Sznyk z prokuratorem generalnym Kazimierzem Koszutką” – napisał Przemysław Semczuk.

Pogrzeb ofiar trwał też dwa dni
Pogrzeb ofiar zaczął się dwa dni później i trwał też dwa dni – pierwszego dnia pochowano 34 osoby. Uroczystość odbywała się pod kontrolą milicji i Urzędu Bezpieczeństwa – zabroniono robienia zdjęć. „Gdy tylko wyjąłem aparat, podbiegli do mnie ubowcy” – opowiadał Semczukowi Roman Lipa miejscowy fotograf. „Powiedzieli, że mogę fotografować tylko w domach i na podwórzach pojedyncze trumny. Cały czas byłem obstawiony tajniakami” – dodał.
„Gdy czoło pochodu było już na cmentarzu, dalsze trumny wynoszono jeszcze z kościoła. Gdy wszystkie trumny znalazły się już na cmentarzu, ten zapełnił się niemal ludźmi, a powietrze rozdzierał już nie tylko płacz i szloch, ale po prostu ryk bólu i rozpaczy…” – napisał w kronice parafialnej ksiądz Julian Śmietana, ówczesny proboszcz parafii pw. Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej w Wielopolu Skrzyńskim, który w dniu tragedii, widząc pożar, udzielił jego ofiarom ogólnego rozgrzeszenia.
Szczątkami spalonych ludzi łatali dziury w drodze
Na miejscowym cmentarzu znajduje się grób ze wstrząsającą inskrypcją. „Tu spoczywają resztki zwłok nieznanych. Zginęli tragiczna śmiercią dnia 11.05.1955 w Wielopolu. Proszą o Zdrowaś Mario”. Zaraz po pożarze mieszkańców Wielopola dotknęła kolejna tragedia. „W sobotnie popołudnie, zaraz po pogrzebie do Wielopola przyjechała ekipa z pobliskich Ropczyc. Robotnicy mieli uprzątnąć pogorzelisko” – napisał Dariusz Burliński w artykule pt. „Szczątkami spalonych ludzi chciano załatać dziury w drodze.
Pożar w Wielopolu Skrzyńskim na Rzeszowszczyźnie” („Fakt”, 2021). „Łopatami zbierali popiół, w którym były resztki zwęglonych kończyn. Zamiast wywieść je na cmentarz, zaczęli wywozić na drogę do Targowicy i zasypywać nimi dziury w drodze. W końcu ktoś z mieszkańców Wielopola zauważył, co robią. Doszło do awantury. Chcąc, niechcąc ekipa zebrała resztki ciał i pochowano je w zbiorowym grobie” – dodał.
Komedia, która przerodziła się w tragedię
Za spowodowanie pożaru 6 osób skazano na kary bezwzględnego więzienia – od 1 roku do 15 lat. Jeden ze skazanych popełnił samobójstwo w zakładzie karnym.
„11 maja 1955 roku byłam pierwszy raz w kinie” – wspominała Romualda Bokota, z domu Para, która w tragicznym pożarze straciła siostrę, 8-letnią Aleksandrę i ojca 34-letniego Józefa. „Po tym zdarzeniu, zbudowano u nas kino, nazywało się Wielopolanka, ale mama nigdy mi nie pozwoliła. Nigdy nie dostałam pieniędzy, żeby tam pójść. Bała się, że mnie może stracić. Nie chodziłam do kina” – opowiadała, cytowana w artykule Dariusza Burlińskiego. „Dopiero kiedy byłam dorosła, to się przemogłam i poszłam na film. Wiele lat temu oglądałam, ale już w telewizji, ten film „Sprawa do załatwienia”. To była komedia, która u nas przerodziła się w tragedię” – dodała.
Pomnik na miejscu tej tragedii odsłonięto w 1982 roku – ponad ćwierć wieku po pożarze. (PAP)
Czytaj więcej:
Zaczytana noc w Rzeszowie – WiMBP zaprasza na Noc Biblioteki