5 lipca 1943 roku Niemcy przeprowadzili w Łańcucie wielką pacyfikację, aresztując około 600 mieszkańców miasta. Dwóch mężczyzn rozstrzelali na miejscu, a 61 osób wywieźli do obozu w Pustkowie. Wszystkich więźniów udało się ocalić dzięki interwencji hrabiego Alfreda Potockiego u gubernatora Hansa Franka.
Powodem pacyfikacji były liczne akcje dywersyjne polskiego podziemia w poprzedzających ją miesiącach. Niemcy pamiętali m.in. zorganizowaną przez łańcucką placówkę Armii Krajowej akcję odbicia więźniów z aresztu ukraińskiej policji i niemieckiej żandarmerii w Żołyni w nocy z 24 na 25 kwietnia 1943 roku. Dowództwo konspiracji obawiało się, że osadzeni partyzanci nie wytrzymają tortur i zaczną „sypać” kolegów z łańcuckiego oddziału AK. Wszystkich ośmiu więźniów udało się uwolnić.
Wśród powodów pacyfikacji Łańcuta wymieniano także odnalezienie przy miejskim deptaku ciała niemieckiego żandarma oraz ucieczkę dwóch więźniów z obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu – pochodzących z Łańcuta.
Aresztowania od świtu
W odwecie jarosławskie Gestapo, żandarmeria niemiecka i policja granatowa już w godzinach nocnych otoczyły miasto. 5 lipca od wczesnych godzin porannych Niemcy wyprowadzali z mieszkań w Łańcucie dziesiątki mężczyzn powyżej piętnastego roku życia, gromadząc ich na podwórzu miejscowego Gimnazjum przy ulicy Mickiewicza. Zgromadzono w ten sposób według różnych szacunków około sześciuset osób. Teren wokół szkoły otoczono jednostkami żandarmerii.
Łańcut w czasie II wojny światowej administracyjnie należał do starostwa jarosławskiego. Ze względu na małą liczbę ludności, w Łańcucie nie funkcjonował aparat policyjny SiP’o – Policji Bezpieczeństwa, w skład którego wchodziły Gestapo – Tajna Policja oraz Kripo – Policja Kryminalna. Placówka Gestapo znajdowała się w Jarosławiu. W mniejszych miejscowościach znajdowały się posterunki żandarmerii. Należały one do tzw. Policji Porządkowej (Ordnungspolizei). Posterunek żandarmerii od 1941 roku istniał także w Łańcucie przy placu Sobieskiego (Drzewnym). Na jego czele stał przez cały okres okupacji porucznik Eilert Dieken. Posterunkowi łańcuckiemu podlegały punkty wsparcia w Albigowej, Leżajsku, Żołyni i Rakszawie.
Śmierć „na migi”
– Przyprowadzono nas do budynku Gimnazjum im. H. Sienkiewicza. Na podwórzu strzeżonym przez granatową policję i żandarmerię dokonano podziału aresztowanych na cztery grupy – relacjonował te wydarzenia Piotr Rutkowski w swoich wspomnieniach, przechowywanych w Zbiorach Specjalnych w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Łańcucie.
Około 10 tej w holu szkoły rozpoczęto przesłuchania. Do dzisiaj spekuluje się, kim był „tajemniczy człowiek” skryty za dwoma tablicami, który klasyfikował mężczyzn do wyznaczonych wcześniej grup, pokazując za pomocą palców konkretny numer grupy. Niewątpliwie znał doskonale miejscowe stosunki. Prawdopodobnie był to któryś z mieszkających w Łańcucie konfidentów – do dziś pojawiają się rozmaite podejrzenia.
Pierwsza grupa aresztowanych łańcucian przeznaczona była do natychmiastowego zwolnienia. Wielu ciężko poturbowanych po powrocie do domu wiele miesięcy odczuwało skutki tej akcji. Jak wspominał Piotr Rutkowski, aresztowania tego Gestapo dokonało raczej dla wywołania jak największego terroru w miejscowej społeczności. Do drugiej grupy kierowano osoby do pracy w obozie w Pustkowie, trzecia przeznaczona była do transportu do obozu w Oświęcimiu, zaś w ostatniej grupie znalazło się czterech mężczyzn przeznaczonych do natychmiastowego rozstrzelania. Tymi „pechowcami” byli Tadeusz Filipiński, Józef Martyński, Szczęsny Dwernicki oraz Piotr Rutkowski.
Ślad prowadził do konfidenta
Wywiad Armii Krajowej ustalił, że wśród kilku podejrzanych osób, które przyczyniły się do pacyfikacji, miał być niejaki Porębski z Łańcuta, opiekun strzelnicy wojskowej. W nocy z 12 na 13 lipca 1943 roku został zamordowany w swoim domu wraz z żoną i ojcem, następnie jego dom podpalono i upozorowano atak samobójczy – wyrok wykonało akowskie podziemie.
Gdy ordynat łańcucki Alfred Potocki dowiedział się o akcji, wstawił się za przeznaczonymi do rozstrzelania. Interweniował telefonicznie w Krakowie u gubernatora Hansa Franka. Jedynie dwóch z nich: Szczęsnego Dwernickiego, dyrektora w ordynacji Potockiego, oraz Piotra Rutkowskiego udało się ocalić. Rutkowski, jak sam wspominał, został ocalony dzięki żonie stryjecznego brata łańcuckiego ordynata – Annie z Czetwertyńskich Potockiej, która zamieszkała w domu Rutkowskich z dziećmi po ucieczce z Wołynia.
– Zamieszkaliśmy w domu państwa Rutkowskich, przemiłych ludzi. On urzędnik magistracki, stary samorządowiec, ona nauczycielka pani Teofila. Ludzie bezdzietni, ale bardzo ciepła i serdeczna para. Przeżyliśmy z nimi ciekawe lata w dobrych stosunkach i wspólnocie w trudnych chwilach – tak Córka Anny, która zamieszkała w Łańcucie z rodzeństwem, pisała w swoich wspomnieniach.
Dwóch mężczyzn zostało rozstrzelanych
Tadeusz Filipiński, podporucznik Armii Krajowej, oraz Józef Martyński, żołnierz Armii Krajowej i muzyk w orkiestrze hrabiego Potockiego, zostali natychmiast rozstrzelani na terenie szkolnym. Pozostałe 61 osób zostało skierowanych do obozu pracy w Pustkowie. Jedyną pociechą było to, że nie skierowano ich do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.
Noc aresztowane osoby spędziły w piwnicach budynku Sądu w Łańcucie. Cała ulica Grunwaldzka wypełniona była mieszkańcami miasta, którzy przynosili aresztowanym prowiant i odzienie. Jednak budynki sądowe były otoczone żandarmerią oraz granatową policją. Nazajutrz Niemcy przygotowali dwie odkryte ciężarówki, którymi odwieziono zatrzymanych do obozu w Pustkowie. Zanim zostali umieszczeni w transporcie, z okien szkoły sióstr Boromeuszek miejscowy ksiądz prałat Dożyński udzielał „zbiorowego rozgrzeszenia” kierowanym do transportu mężczyznom.
Hrabia wykupił więźniów alkoholem i obrazami
Wszystkie osoby wywiezione do obozu w Pustkowie zostały dzięki staraniom Alfreda Potockiego w Generalnym Gubernatorstwie w Krakowie zwolnione na przełomie listopada 1943 roku i stycznia 1944 roku i szczęśliwie powróciły do domów. Chodziły słuchy, że hrabia Alfred III Potocki woził do Krakowa ciężarówkę wysokoprocentowych wyrobów ze swojej fabryki oraz wysokiej wartości obrazy dla samego gubernatora Franka, aby ten uwolnił niewinnych ludzi.
Nie bez znaczenia był również kontakt hrabiego Potockiego z przebywającym w tym czasie na zamku generałem niemieckim Friedrichem Altrichterem – uczestnikiem i jednym z dowódców oblężenia Leningradu. W swoich wspomnieniach Alfred hrabia Potocki opisywał go jako człowieka łagodnego, uprzejmego, kulturalnego i chętnego do pomocy. Być może i on przyczynił się do ocalenia ujętych w czasie pacyfikacji mieszkańców Łańcuta…
Autor: Arkadiusz Bednarczyk
Redakcja: rem
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za informacje merytoryczne zawarte w artykule



Czytaj więcej:
Ulicami Rzeszowa przejdzie Marsz Pamięci. To hołd dla ofiar Holokaustu
5 lipca 1943 roku Niemcy przeprowadzili w Łańcucie wielką pacyfikację, aresztując około 600 mieszkańców miasta. Dwóch mężczyzn rozstrzelali na miejscu, a 61 osób wywieźli do obozu w Pustkowie. Wszystkich więźniów udało się ocalić dzięki interwencji hrabiego Alfreda Potockiego u gubernatora Hansa Franka.
Powodem pacyfikacji były liczne akcje dywersyjne polskiego podziemia w poprzedzających ją miesiącach. Niemcy pamiętali m.in. zorganizowaną przez łańcucką placówkę Armii Krajowej akcję odbicia więźniów z aresztu ukraińskiej policji i niemieckiej żandarmerii w Żołyni w nocy z 24 na 25 kwietnia 1943 roku. Dowództwo konspiracji obawiało się, że osadzeni partyzanci nie wytrzymają tortur i zaczną „sypać” kolegów z łańcuckiego oddziału AK. Wszystkich ośmiu więźniów udało się uwolnić.
Wśród powodów pacyfikacji Łańcuta wymieniano także odnalezienie przy miejskim deptaku ciała niemieckiego żandarma oraz ucieczkę dwóch więźniów z obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu – pochodzących z Łańcuta.
Aresztowania od świtu
W odwecie jarosławskie Gestapo, żandarmeria niemiecka i policja granatowa już w godzinach nocnych otoczyły miasto. 5 lipca od wczesnych godzin porannych Niemcy wyprowadzali z mieszkań w Łańcucie dziesiątki mężczyzn powyżej piętnastego roku życia, gromadząc ich na podwórzu miejscowego Gimnazjum przy ulicy Mickiewicza. Zgromadzono w ten sposób według różnych szacunków około sześciuset osób. Teren wokół szkoły otoczono jednostkami żandarmerii.
Łańcut w czasie II wojny światowej administracyjnie należał do starostwa jarosławskiego. Ze względu na małą liczbę ludności, w Łańcucie nie funkcjonował aparat policyjny SiP’o – Policji Bezpieczeństwa, w skład którego wchodziły Gestapo – Tajna Policja oraz Kripo – Policja Kryminalna. Placówka Gestapo znajdowała się w Jarosławiu. W mniejszych miejscowościach znajdowały się posterunki żandarmerii. Należały one do tzw. Policji Porządkowej (Ordnungspolizei). Posterunek żandarmerii od 1941 roku istniał także w Łańcucie przy placu Sobieskiego (Drzewnym). Na jego czele stał przez cały okres okupacji porucznik Eilert Dieken. Posterunkowi łańcuckiemu podlegały punkty wsparcia w Albigowej, Leżajsku, Żołyni i Rakszawie.
Śmierć „na migi”
– Przyprowadzono nas do budynku Gimnazjum im. H. Sienkiewicza. Na podwórzu strzeżonym przez granatową policję i żandarmerię dokonano podziału aresztowanych na cztery grupy – relacjonował te wydarzenia Piotr Rutkowski w swoich wspomnieniach, przechowywanych w Zbiorach Specjalnych w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Łańcucie.
Około 10 tej w holu szkoły rozpoczęto przesłuchania. Do dzisiaj spekuluje się, kim był „tajemniczy człowiek” skryty za dwoma tablicami, który klasyfikował mężczyzn do wyznaczonych wcześniej grup, pokazując za pomocą palców konkretny numer grupy. Niewątpliwie znał doskonale miejscowe stosunki. Prawdopodobnie był to któryś z mieszkających w Łańcucie konfidentów – do dziś pojawiają się rozmaite podejrzenia.
Pierwsza grupa aresztowanych łańcucian przeznaczona była do natychmiastowego zwolnienia. Wielu ciężko poturbowanych po powrocie do domu wiele miesięcy odczuwało skutki tej akcji. Jak wspominał Piotr Rutkowski, aresztowania tego Gestapo dokonało raczej dla wywołania jak największego terroru w miejscowej społeczności. Do drugiej grupy kierowano osoby do pracy w obozie w Pustkowie, trzecia przeznaczona była do transportu do obozu w Oświęcimiu, zaś w ostatniej grupie znalazło się czterech mężczyzn przeznaczonych do natychmiastowego rozstrzelania. Tymi „pechowcami” byli Tadeusz Filipiński, Józef Martyński, Szczęsny Dwernicki oraz Piotr Rutkowski.
Ślad prowadził do konfidenta
Wywiad Armii Krajowej ustalił, że wśród kilku podejrzanych osób, które przyczyniły się do pacyfikacji, miał być niejaki Porębski z Łańcuta, opiekun strzelnicy wojskowej. W nocy z 12 na 13 lipca 1943 roku został zamordowany w swoim domu wraz z żoną i ojcem, następnie jego dom podpalono i upozorowano atak samobójczy – wyrok wykonało akowskie podziemie.
Gdy ordynat łańcucki Alfred Potocki dowiedział się o akcji, wstawił się za przeznaczonymi do rozstrzelania. Interweniował telefonicznie w Krakowie u gubernatora Hansa Franka. Jedynie dwóch z nich: Szczęsnego Dwernickiego, dyrektora w ordynacji Potockiego, oraz Piotra Rutkowskiego udało się ocalić. Rutkowski, jak sam wspominał, został ocalony dzięki żonie stryjecznego brata łańcuckiego ordynata – Annie z Czetwertyńskich Potockiej, która zamieszkała w domu Rutkowskich z dziećmi po ucieczce z Wołynia.
– Zamieszkaliśmy w domu państwa Rutkowskich, przemiłych ludzi. On urzędnik magistracki, stary samorządowiec, ona nauczycielka pani Teofila. Ludzie bezdzietni, ale bardzo ciepła i serdeczna para. Przeżyliśmy z nimi ciekawe lata w dobrych stosunkach i wspólnocie w trudnych chwilach – tak Córka Anny, która zamieszkała w Łańcucie z rodzeństwem, pisała w swoich wspomnieniach.
Dwóch mężczyzn zostało rozstrzelanych
Tadeusz Filipiński, podporucznik Armii Krajowej, oraz Józef Martyński, żołnierz Armii Krajowej i muzyk w orkiestrze hrabiego Potockiego, zostali natychmiast rozstrzelani na terenie szkolnym. Pozostałe 61 osób zostało skierowanych do obozu pracy w Pustkowie. Jedyną pociechą było to, że nie skierowano ich do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.
Noc aresztowane osoby spędziły w piwnicach budynku Sądu w Łańcucie. Cała ulica Grunwaldzka wypełniona była mieszkańcami miasta, którzy przynosili aresztowanym prowiant i odzienie. Jednak budynki sądowe były otoczone żandarmerią oraz granatową policją. Nazajutrz Niemcy przygotowali dwie odkryte ciężarówki, którymi odwieziono zatrzymanych do obozu w Pustkowie. Zanim zostali umieszczeni w transporcie, z okien szkoły sióstr Boromeuszek miejscowy ksiądz prałat Dożyński udzielał „zbiorowego rozgrzeszenia” kierowanym do transportu mężczyznom.
Hrabia wykupił więźniów alkoholem i obrazami
Wszystkie osoby wywiezione do obozu w Pustkowie zostały dzięki staraniom Alfreda Potockiego w Generalnym Gubernatorstwie w Krakowie zwolnione na przełomie listopada 1943 roku i stycznia 1944 roku i szczęśliwie powróciły do domów. Chodziły słuchy, że hrabia Alfred III Potocki woził do Krakowa ciężarówkę wysokoprocentowych wyrobów ze swojej fabryki oraz wysokiej wartości obrazy dla samego gubernatora Franka, aby ten uwolnił niewinnych ludzi.
Nie bez znaczenia był również kontakt hrabiego Potockiego z przebywającym w tym czasie na zamku generałem niemieckim Friedrichem Altrichterem – uczestnikiem i jednym z dowódców oblężenia Leningradu. W swoich wspomnieniach Alfred hrabia Potocki opisywał go jako człowieka łagodnego, uprzejmego, kulturalnego i chętnego do pomocy. Być może i on przyczynił się do ocalenia ujętych w czasie pacyfikacji mieszkańców Łańcuta…
Autor: Arkadiusz Bednarczyk
Redakcja: rem
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za informacje merytoryczne zawarte w artykule



Czytaj więcej:
Ulicami Rzeszowa przejdzie Marsz Pamięci. To hołd dla ofiar Holokaustu